Na dzień dzisiejszy zostaliśmy wezwani na spotkanie z nauczycielką naszego syna.
Naczytałam się więc w internecie nt. systemu edukacji i wychowania we Francji i dowiedziałam się od doświadczonych rodziców, że nie "wzywają Cię, gdy dzieje się dobrze", co miało znaczyć, że coś dzieje się źle.
Nasz wzięty na spytki syn nie potrafił przypomnieć sobie o żadnym przewinieniu, oprócz tego, że raz zamiast pokolorować Mikołaja na biało-czerwono, napisał na nim literki i pani porwała mu kartkę i wyrzuciła do kosza, co go bardzo dotknęło, a mnie matkę-lwicę-tygrysicę doprowadziło do spazmów histerii...
Dotrwaliśmy jakoś bez rozwodu do dzisiejszego dnia i pełni napięcia (każde osobnego) poszliśmy. Rzeczywiście dobrze poinformowanie mieli rację- jest problem.
Mianowicie nasz syn kategorycznie odmawia posługiwania się głosem w przedszkolu- mimikę twarzy wypracował sobie do perfekcji, przez co jest zrozumiały, ale głosu nie wydaje...
Pani jest zaniepokojona, bo może to być objawem depresji dziecięcej. Na szczęście okazało się, że w domu gada bezustannie, co bardzo pocieszyło panią.
Poza tym zauważyła, że jak jest ze mną, albo z nami, jest pełen radości i uśmiechu, a w klasie... nie uśmiecha się i jest bez przerwy smutny :(
Pogadaliśmy sobie o hipotetycznych przyczynach tego smutku i zakończyliśmy spotkanie.
Dalej nie wiem, co robić, by życie mego syna w przedszkolu było bardziej radosne, co robić, by odważył się odzywać? nie wiem... czy rozwiązaniem byłby jednak powrót do Polski? (on wciąż chce tam wrócić) Pewnie życie nam pokaże, bo to ono najczęściej tak nas omami, że niewiele mamy do gadania w kwestii naszej przyszłości.
We wtorek zaś w L'ecole odbyło się spotkanie świąteczne. Kilkanaście lat pracy w polskiej edukacji sprawiło, że to francuskie spotkanie wypadło nieco blado, ale - zaznaczam wyraźnie- było bardzo miło i sympatycznie.
Jakie rzuciły mi się różnice?
- brak powitania ze strony nauczyciela
- brak jakiś życzeń, czegokolwiek...
- nikt nie był (oprócz mnie i mego syna) ubrany inaczej niż zwykle (czyt. rano i po południu).
Przypomniały mi się moje nauczycielki z przedszkola, gdzie byłam dyrektorem. Musiałam zostać z dziećmi, ponieważ one robiły się na bóstwa w łazienkach przedszkolnych: piękne sukienki, buty na obcasach, fryzura, makijaż, paznokcie... wszystko an wysoki połysk. Tu- nie- ta sama bluzka i spodnie od rana.
Ale były też śpiewy dzieci, poczęstunek wykonany przez dzieci i prezenty dla rodziców.
Nasz syn zrobił nam złotą doniczkę, kartkę ze swoim zdjęciem i literkami, a jego koledzy zrobili dla nas 4 bombki (bardzo kolorowe)...
Stoi sobie ten prezent na komodzie i czeka na choinkę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz