czwartek, 27 listopada 2014

kurs języka

Do ostatniego piątku przychodziła do mnie raz w tygodniu bardzo miła wolontariuszka katolicka rozmawiać ze mną po francusku i tłumaczyć mi zawiłości języka - Marie-The.
Już nie może więcej do mnie przychodzić, więc zaproponowała, bym udała się do Misji Katolickiej, bo tam podobno są jakieś kursy.
Poszłam.
Na kursie 12 osób- wszystkie pochodzenia arabskiego. Na początku zasmuciłam się, że to nie dla mnie (za wysoki poziom), bowiem odkryłam, że tu wszyscy mówią po francusku. Wprawdzie jakoś dziwnie i mało zrozumiale, ale za to świetnie rozumieją nauczycielkę. Po pierwszym głośnym czytaniu załapałam, że ci ludzie nie potrafią czytać. Potem okazało się, że pisać również nie potrafią.
Ja pisze i czytam, ale nie mówię :( Podeszłam pod koniec do nauczycielki i powiedziałam o moich wątpliwościach. odpowiedziała, że to kurs dla analfabetów, ale jest słabsza grupa, skoro ta dla mnie za trudna. :D Fajnie, tylko jeśli ta słabsza grupa polega na tym, że nie znają jeszcze liter, bo ci mieli kłopoty z niektórymi literami, więc to znów kurs nie dla mnie :(
Ech, nikt tu nie umie mi pomóc- ani Pole Emploi (Urząd Pracy), ani merostwo, ani czerwony krzyż, ani misja katolicka.
W okolicy nie ma kursu języka dla obcokrajowców.
Pozostaje mi nadal samotna nauka...

piątek, 14 listopada 2014

powroty

Najpierw powrót do Ojczyzny.
We Francji rozpoczęły się wakacje jesienne, więc razem z synkiem udaliśmy się do Polski. Cudowne przyjęcie, dobre spotkania, ważne rozmowy i poczucie, że znów jest się w domu.
Zimno mnie lubi (bardzo), więc zaraz na drugi dzień po naszym przyjeździe zrobiło się 2-3 stopnie na plusie, a my w lekkich kurteczkach i butkach. Potem temperatura spadła poniżej zera- wymarzłam się okrutnie, ale nie to było ważne...
Ważny był powrót do domu i SPOTKANIA z przyjaznymi ludźmi :) z Przyjaciółmi.
Oleś szczęśliwy, bo spotkał polskich przyjaciół i bawił się dobrze, bo po polsku. Nie chcieliśmy wracać.
Tym bardziej, że okazało się, iż po naszej dwutygodniowej nieobecności, tata mojego synka wyjeżdża na kolejne 3 tygodnie na południe Francji, więc czeka nas doświadczenie samotności.

Potem powrót do Francji.
Miłe przyjęcie przez sąsiadów, rodziców dzieci z klasy Olcia, uśmiechy na nasz widok (szczególnie z czarnoskórej strony). Turek- właściciel zaprzyjaźnionego sklepu upiekł nam karkówkę na grillu i poczęstował mnie, a Olciowi dał lizaka. Dobry powrót.
Pod domem stanął samochód dla mnie, który już ułatwia mi życie, szczególnie gdy trzeba na czas zrobić zakupy, albo popędzić z praniem.

Jednak tęsknota jest silna, trzyma nas w swych szponach, zmusza do podejmowania kolejnych decyzji.
Oleś nie widzi taty już 4 tygodnie. Zatraca sens przyjazdu tutaj "przecież tutaj tez nie ma taty i do tego nic nie rozumiemy". Od dwóch tygodni wyje przy rozstaniu w przedszkolu, czepia się siatki...
Podczas zajęć też kilkakrotnie płacze. Nie chce mówić po francusku, mimo iż przed wakacjami jesiennymi mówił, zwracał się do dzieci. Teraz nie. Zatyka uszy, by nie słyszeć. Pyta, czy do szkoły może już iść do Polski.
Zostawiam go w przedszkolu i wracając sama wyję i pytam siebie, czy warto, czy jest sens, bo nie widzę żadnej poprawy, a tylko dodałam sobie i dziecku stresu i frustracji...
Ładne miejsca, mili ludzie, ale czy tu mieszka moje szczęście? Ou es Tu?