środa, 27 sierpnia 2014

Mamy przedszkole

Radość i niepokój wypełniają mi serce. Otóż dziś zadzwonił na mój telefon francuski numer- nie miałam żadnych wątpliwości, kto to i co to za instytucja. Moment koszmarny! ja w pralni, a mój mąż z synkiem na boisku. Mówię miłej pani, że ja nie parle pa franse, że może ęgle? pani chętnie na ęgle, ale słabo mówi, ja też nie najlepiej... :( zrozumiałam, ze mam jutro pojawić się w przedszkolu i dograć szczegóły. rzucam więc w pralni pranie, które właśnie się wyprało i gnam na boisko szukać mojego francuskojęzycznego męża. Pani chce się rozłączyć, więc ja chyba bijąc prędkość światła myślę, jak ją zatrzymać przy telefonie i dobiec do tego boiska. Pytam panią, gdzie jest to przedszkole, a ona mi na to "Aj dont ju anderstend". Bięgnę i tłumaczę, że nie wiem, gdzie jest przedszkole: strit, ri, where, o e ekol maternel?" a ta mnie pyta, gdzie ja mieszkam i czy jutro rano moge być u niej w przedszkolu. Mówię, że mogę, tylko nie wiem, gdzie...
I wtedy widze na horyzoncie mego męża. Żeby nie przerwała rozmowy, podaję cały swój adres i informuję, że jest już mój mąż i (UWAGA) "ona mówi po francusku"- z tego stresu z męża kobietę zrobiłam.
Jutro o 10.00 idę na spotkanie.
I mam stresa, bo edukacja francuska w przedszkolu jest już bardzo podobna do szkolnej. I zwyczajnie się boję... mój Oleś, który kocha biegać i kopać piłkę nie usiedzi tylu godzin na tyłku- na dodatek bez znajomości języka.
Ech, z ciężkim sercem kładę się spać...

środa, 20 sierpnia 2014

króciutko - duma :)

W dniu wczorajszym sama, łamanym francuskim, na migi i łamanym angielskim po drugiej stronie załatwiłam Olafkowi przedszkole :) dogadałam się, zrozumiałam wszystko, dałam dokumenty odpowiednie i duma mnie rozpiera :)
Oczywiście i ja i pani w okienku miałyśmy ogromną dozę poczucia humoru i chyba tylko to nas uratowało :)
Zaczęłam zdanie od "nie mówię po francusku",ponieważ to rewelacyjnie działa- wszyscy koncentrują się bardzo, a w ich oczach widać przerażenie :O, matko, co mnie teraz czeka", a potem dałam czadu - pochwaliłam się wszystkim, czego się w samotności nauczyłam :):
- gdzie mogę zapisać syna do przedszkola?
- że chciałabym zapisać syna do przedszkola,
- że mam dokumenty i dalej już poszło...
na jakieś pytania odpowiadałam chyba prawidłowo i zrozumiałam, co dalej :)

Taka byłam szczęśliwa, ze mi się udało, ze nawet zapomniałam nakarmić swoja zwierzynę...

a oto zdjęcia moich podopiecznych:






niedziela, 17 sierpnia 2014

muszę to napisać - moje spotkanie ze służbą zdrowia

We czwartek udaliśmy się z Olciem na wizytę lekarską w celu uzyskania zgody lekarskiej na uczęszczanie przez Olcia do Przedszkola.
Przychodnia w starym baraku -gorzej niż u nas w latach 80-tych. W środku przerażający widok - stare, zniszczone wyposażenie, dziurawe siedzenia... Nawet zdjęcia sprzed 15 lat chyba- wypłowiałe i nieaktualne.
Najlepszy jednak widok wzbudziło we mnie mydło w łazience. Gdyby nie inteligencja mojego syna, nawet nie wpadłabym na to, co to jest. Przepraszam, ale wyglądem przypomina wibrator. Zastanowiło mnie tylko, dlaczego jest umieszczony w odwrotnym kierunku. Wtedy mój syn dotknął tego i powiedział "mamo, to mydło". Normalnie szok! (jak zgram to umieszczę zdjęcie).
Wizyta u lekarza w porządku, ale w Polsce jak się idzie prywatnie do lekarza, tez jest w porządku. Zaświadczenie dostaliśmy, nawet (UWAGA) dostaliśmy skierowanie do kardiologa, bo Olcio powinien mieć wizytę kontrolną w październiku i zapisano nas na szczepionkę MMR (druga dawka), co wbiło mnie w konsternację, bo nikt mi u nas nie powiedział, ze mały ma mieć  jakąś druga dawkę (zadzwoniłam do przychodni w PL i się dowiedziałam, ze jest druga dawka, ale w 9 roku życia).

Mój wniosek po tej wizycie:
Polacy macie naprawdę śliczny, zadbany kraj, z pięknymi placami zabaw i czystymi, miłymi przychodniami- doceńcie to!

Umieszczam zdjęcie mydła :) z łazienki w publicznej przychodni:


środa, 13 sierpnia 2014

kryzys

Ciągle padający deszcz i wczorajsza wyprawa do pralni z 16 kg praniem spowodowały u mnie kryzys.
JA CHCĘ WRÓCIĆ DO POLSKI!!!

Ludzie mili i wszystko ok, ale nie wyobrażam sobie jesieni i zimy bez pralki i samochodu... nie wyobrażam sobie, że w śnieg i deszcz z opatulonym dzieckiem będę kilka km jechała na rowerze po zakupy bądź do pralni (tam to bez roweru)...

Poza tym od dwóch dni nie mam ciepłej wody. I uwaga; komentarz właściciela wybrzmiał tak:
" ja używałem tego podgrzewacza 10 lat i nigdy mi się nie zepsuł".
Noż, rzeczywiście- argument godny zauważenia. Dziwne, żeby rzeczy po latach się psuły? coś nie tak - to chyba nie w stylu francuskim? nie te standardy... tu po latach rzeczy stają się coraz bardziej sprawne- nowe mogą się psuć, ale nie stare..

A jak pociąg przejeżdża to podłoga mi się trzęsie...

wtorek, 12 sierpnia 2014

Kolejne 4 dni minęły...

4 długie dni nie zaglądałam do internetu- to chyba znak, że życie zaczyna wciągać mnie w swój wir :)
Otóż w sobotę raniutko zakupiłam rower i fotelik dla synka i podróżujemy :D Ech, nareszcie czuję się trochę wolniejsza- aż się boję powrotu zimy... bo sama to jeszcze, a z synem... nie bardzo...
Ja, uzależniona od samochodu, już właściwie dwa miesiące żyję bez swego nałogu. Tęsknię. Nawet bardzo, a ten rower to taka namiastka wolności i mobilności :)
oto mój pojazd :) ja i mój synek...


I dlatego zaniedbałam całkowicie moje łabędzie (szare już są białe), nutrie i kaczki...
ale za raz umieszczę ich zdjęcia.


W sobotę pojechałam do sklepu-targu-lodówki (bo nie wiem jakiej użyć nazwy, by oddać sens tego sklepu).
Zobaczyłam takie owoce i warzywa i taką ich różnorodnością w jednym rodzaju, że miałam wrażenie, że dosłownie zbzikuę. Melon? o tam melon-tu jest ich 4 rodzaje. papej?- 3 rodzaje, 2 rodzaje fig (świeżych), świeże korniszonki i wiele, wiele cudów...
Zakupiłam tomatillo (z cukrem mniam) i chyuotte - wczoraj przyrządziłam z nowymi produktami świeżą sałatę. palce lizać.
Zaczynam wiec nową podróż-z tej nad rzeczkę, rowerem na targi po pyszne, świeże, sezonowe i nieznane mi warzywa i owoce :D

W niedzielę lało, ale mimo tego wybraliśmy się 30 km obejrzeć zamek na wodzie w Chantilly.
Oto on:




piątek, 8 sierpnia 2014

Plusy dla Francji

Dziś chcę napisać o dwóch wydarzeniach, dzięki którym Francja zyskuje nad Polską, bo wciąż jeszcze wszytko porównuję-nawet ceny :)
Otóż, w dniu wczorajszym miałam takie zdarzenie:
mój synek jechał na rowerze, a ponieważ jeździ jeszcze na dwóch kółkach bardzo niepewnie, ja mam przymusowy jogging. Minął nas autobus jadący do Boumont, jakieś 500 metrów od nas miał przestanek. I wyobraźcie sobie, że czekał na tym przystanku aż do niego dojechaliśmy i zamknął dopiero drzwi, gdy okazało się, że nie biegniemy do autobusu.
Ileż razy w Polsce zdarzało mi się, ze kierowca autobusu zamykał  mi drzwi tuż przed nosem :( a tu czeka 5 minut, by się upewnić, że nie biegniemy do niego :)
Kiedyś w Warszawie zdarzyło mi się, ze drzwi autobusu przycięły mi stopę,a  kierowca ruszył  mimo krzyku pasażerów (ja już byłam na zewnątrz).

Drugie wydarzenie.
Każdy, kto tu wynajmuje mieszkanie ma prawo do otrzymania dofinansowania opłat :) Próbowaliśmy przez internet uzupełnić podanie o takie dofinansowanie, ale w pewnym momencie zabrakło nam jakiś danych i przerwaliśmy tę czynność. na drugi dzień rano otrzymaliśmy maila z prośbą, byśmy nie zapomnieli o uzupełnieniu danych, by Państwo Francuskie mogło udzielić nam dofinansowania :) PROŚBĘ!

No i do końca sierpnia mamy lodówkę :) pożyczył nam nasz "przewodnik" po Persan- Arab Aziz :)

3 dzień pada, ale i tak wychodzimy -przedwczoraj byliśmy na rowerze i wczoraj też (tzn syn jechał, a ja biegłam), mimo mżawki było ciepło-dziś już chłodniej, ale też wyjdziemy.
Wczoraj się opłaciło- na karmienie przyszły 3 nutrie :), potem spotkaliśmy zająca i 15 jaszczurek :)

środa, 6 sierpnia 2014

dzień 12

Leje...i leje...
dobrze, że wczorajszego obiadu trochę zostało, to dziecko będzie miało, co zjeść :)
...ech, ten brak lodówki jednak mi doskwiera :(
kto chętny, by zrobić mi zakupy? tu,niestety, nie ma Tesco z dostawą do domu :D
Sam, to poszłabym w tę ulewę, ale z 4-letnim synkiem, nie mam ochoty. Wejście w każdą kałużę bardzo spowolniłoby nam dojście...
I ciekawe, co z naszymi świeżo narodzonymi łabądkami :)???

wtorek, 5 sierpnia 2014

dzień 11!

Dziś zamiast w kierunku rzeczki poszliśmy w lewo, co znaczy, że weszliśmy trochę w głąb naszego miasteczka. Odnalazłam 3 ecole maternelle- czyli po naszemu przedszkola i jeden żłobek i chyba przychodnię dziecięcą :)
Pooglądaliśmy osiedla mieszkaniowe - i znów nasunęło mi się wspomnienie z lat dziecięcych: mnóstwo dzieci pomiędzy blokami. Placów zabaw brak, więc grają w chowanego, berka,w coś tam się bawią. Poprzyglądałam im się-chyba zaczynam tęsknić za praca z dziećmi :(

Muszę się pochwalić :), bowiem w dniu dzisiejszym zakupiłam sobie doładowanie do Lycamobile-a dokonałam tego w języku francuskim. Duma mnie rozpiera :) wiem, wiem, że banał, ale dla kogoś z zerową znajomością języka to naprawdę wielki wyczyn :)

W związku z innym kierunkiem wyprawy, nie wiem, co tam u kaczek słychać :)

Idę robić koktail bananowy, bo mi się mleko zepsuje :D

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

dzień 10!

... wczorajsza wycieczka do Paryża jednak obojgu (mi i synkowi) dała nieźle w kość... naprawdę ledwo doszliśmy do naszego Leclerka, a trzeba było, bo lodówka nie działa, i mimo iż u nas tylko 24 stopnie, to jedzenie się psuje. Trzeba było iść kupić coś, co zjemy na obiad i kolację. Z Polski dochodzą mnie wieści o 35 stopniowych upałach-brr, a u nas tak miło :D
... kolorowych brudów nazbierałam, więc trzeba było to rano wyprać. Płukałam stojąc na jednej nodze - nie da się dojść bliżej kranu - kto nie wierzy, zapraszam na pranie... Skutkiem tego był jakiś naciągnięty nerw czy co, bo potem odgiąć w lewo się nie mogłam.
Po tym praniu, wypiciu herbaty, zbudowaniu z synem torów pociągowych i domku pod jego łóżkiem piętrowym, wybraliśmy się karmić kaczki (jak dobrze, że one po polsku rozumieją). Kaczki owszem przypłynęły na jedzenie, ale łabędzie uznały, ze o 14.00 to trochę za późno na obiad i olały nas wielkim łukiem. Nutria też nie przypłynęła :( Za to okazało się, że podczas weekendu wykluły się dwa maleńkie łąbądki (jak to się zwie? gdy jest takie małe???) :D szare,brzydkie, ale takie dostojne...
Szybkie zakupy i powrót do domu. Dziś (HA!) udało mi się namówić mojego syna, żeby nie ciągnął tej hulajnogi i wróciliśmy jak ludzie :)

wpisy z facebooka-dla tych, którzy ich tam nie czytali

wpis 1:
4 dzień w Persan!
Oleś tęskni za Polską, babcią i placami zabaw. Tu marnie są wyposażone- zjeżdzalnia i skoczki tylko, a on chce piaskownicę i huśtawki  a i jeszcze trampolina mu sie marzy.... Może pod blokiem mu postawię? podobno ten placyk zieleni jest nasz- ale czemu, skoro mieszkań jest 6? tajemnica...
Bez pralki, bez lodówki, wody ciepłej starcza do 16-stej  Ubaw po pachy... Witaj FRANCE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!  namiot i wakacje normalnie 

wpis 2:
ale żeby nie było, ze tylko narzekam 
produkty bez konserwantów, barwników, glutaminianów i benzoesanów w każdym sklepie , więc moje dziecko może nareszcie normalnie jeść 
pięknie pachnące płyny do płukania-ech! u nas 1/4 tego zapachu...
pogoda 21-28 stopni  - nie smażymy się
owoce o prawdziwym smaku...
ceny identyczne z polskimi, bądź nawet niższe 

jak coś mi się jeszcze przypomni, dopiszę 
wpis 3:
Kolejny dzień- kolejny 3-godzinny spacer! Nasza miejscowość poznana, więc powoli zwiedzam najbliższą. Ludzie sympatyczni-gdybym znała język na wyższym poziomie niż : :nie rozumiem", "nie mówię po francusku", "jestem Polką", to nawet miałabym z kim pogadać, np. z miłą starsza panią rownież zmieżajacą w kierunku Leclerca :)- próbowała... .... 
Dziś oprócz zakupu bananów, czyli 30 minutowego spaceru do sklepu, karmienie kaczek i łabędzi...
Poza ludźmi, łabędziami i kaczkami, napotkaliśmy: czarnego kota sąsiadów, szczura pod samym Merostwem, 2 zające, kilka przepięknych ptaków i zdechłą maleńką myszkę...

wpis 4:

Który to dzień?
Szósty!
Ha, i nowe przygody, których pewnie nikt się nie spodziewa. Otóż, cały poprzedni rok szkolny poświęciłam (dosłownie) na leczenie zębów, żeby przez najbliższe lata, nie zaprzyjaźniać się z francuskimi dentystami. W ciągu 9 miesięcy zapłaciłam dentyście ponad 10 tysięcy i co?
I dziś rano wylądowałam u francuskiego dentysty, który zna tak angielski, jak ja, więc dogadaliśmy się, aczkolwiek oboje nie czuliśmy się komfortowo.
Żyd, wiec w myślach błagałam Boga, by pobłogosławił jego ręce i oczy.
Zrobił mi co trzeba- przepisał antybiotyk i inne konieczne leki i w sumie wszystko wyjaśnił- silne bakteryjne zapalenie zęba! 120 euro mu zostawiłam i szczęśliwa poszłam do domu myć 4 okna o rozmiarach 2,40 na metr.
Umyłam okna, zrobiłam dziecku obiad, bo sama nie byłam w stanie szczęki otworzyć i wyruszyliśmy w nieznane. Syn wybrał park, żebyśmy pograli w piłkę.
Przypomniało mi się, ze dentysta kazał się oszczędzać, ale było już za późno- okna pomyte, firanki powieszone, to i pograć w piłkę też można.
W parku w ciągu dnia jesteśmy tylko ja i mój syn, a po południu okazuje się, ze całe Persan przychodzi do parku. Poczułam się jak w czasach mojego dzieciństwa- wszędzie dzieci i młodzież. Grający w kosza, w nogę, jeżdżący na rowerach, bawiący się w chowanego. Na trawie całe rodziny- sielanka...
Oleś onieśmielony, ale uwaga- podziękował panu, który przytrzymał mu furtkę mówiąc "merci" 


wpis 5:
Dziś podczas karmienia kaczek i łabędzi (to będzie chyba moje jedyne zajęcie we Francji), podpłynęło do nas dziwne stworzenie. Gdy zobaczyłam jego ogon, w przerażeniu zaczęłam uciekać-pewna, że to jakiś szczur-mutant ( w końcu tutaj tak dbają o jedzenie). Mój synek zaczął krzyczeć: "mamo, nie uciekaj - to bóbr". Ten jego krzyk pozwolił mi zatrzymac się i spojrzec na to zwierzę- nie był to bóbr, ale też nie szczur! Obfotografowałam zwierzę z każdej strony i sprawdziłam na googlach- NUTRIA!
Zaczynam być rozpoznawalna w miasteczku - pan ochroniarz w leclercu, właściciel arabskiego sklepu i jakis pan w samochodzie wykrzyknęli do mnie dziś radośnie Bonjour!  i jeszcze skośnooka pani  Chyba będę znana z tego, ze jako jedyna robię zakupy bez samochodu i wożę je na hulajnodze Wzbudza to ogólny zachwyt (te zakupy na hulajnodze), ale tempo Olafka zmusza mnie to niestandardowych rozwiązań-on się zwyczajnie wlecze... i za każdym razem ciągnie tę hulajnogę, choć po 5 minutach ma jej dość.


wpis 6:
Dziś spokojnie i bez wielkich przeżyć. Nauczyłam się obsługiwać pralkę w pralni miejskiej- jakby ktoś kiedyś potrzebował tej umiejętności, to proszę pamiętac, ze przyciski uderzamy zdecydowanie i mocno, a na końcu wciskamy # - nigdzie tego nikt nie napisał w tej pralni.
Z nikim nie nawiązałam żadnych relacji, bo męża miałam obok  


wpis 7:

Mąż przewiercił w lodówce zamrażalnik z nadzieją, że chłód spłynie do niedziałającej lodówki. I tak się teraz zastanawiam, czy nie stracimy przy okazji zamrażalnika  brak lodówki jednak mi doskwiera- żeby jedzenie mi się nie marnowało, żrę na potęgę i obawiam się, ze nawet te 4-godzinne spacery mi nie pomogą... i ci nieliczni mężczyźni już nie będą mi mówić "bonjour"...tak radośnie.

wpis 8:
No i lodówka przestała działać :(jednak prawa fizyki są silniejsze od nadziei mego męża!) Ciepło zawsze idzie w górę, a to zimno tak się z nim zaprzyjaźniło, że zamrażalnik też się zepsuł...

Wczoraj Paryż! Przede wszystkim pod kątem dziecka, więc wesołe miasteczko, ale nam też coś od życia skapnęło  bo wejście do Luwru w dniu wczorajszym było gratis  i dosłownie w ostatniej chwili (bo nas wpuszczono jako ostatnich) zobaczyliśmy Mona Lizę  i parę innych dzieł sztuki...

A na koniec zapoznaliśmy sie z panem policjantem, ponieważ mój syn musiał koniecznie wiedzieć, dlaczego policja jeździ na rowerach, bo w PL przecież mają samochody. Pan policjant nam wszystko wytłumaczył i nawet zrobił z Olim zdjęcie i co się wieczorem okazało, gdy oglądaliśmy te zdjęcia???
... że to był Niemiecki Policjant  ma napis "Polizei"  ale pięknie mówił po francusku, co bardzo podniosło mnie na duchu, bo skoro taki Niemiec może, to ja też 


sobota, 2 sierpnia 2014

wygląd mojej rzeczki-miejsca codziennych wypraw w celu nakarmienia zwierzyny



Na ostatnim zdjęciu -  nutria, która na początku wydała mi się wielkim szczurem...

początek

To mój pierwszy w życiu BLOG :) Jeśli ktoś,kiedyś uzna, że wartościowy, niech podziękuje tym oto osobom: Ewa Cierpikowska, Patryk Wawrzyński, Zosia Sanejko, Ewelina Tomalak i Ewa Skupiewska, bo zwyczajnie namówili mnie na takie zagospodarowanie wolnego czasu :)

Otóż 25 lipca przyleciałam (być może na stałe) do Francji (Persan- Val de L'Oise), żeby ratować rodzinę. Bez języka, pozostawiając wszystkich przyjaciół i dobrą posadę dyrektora przedszkola, by mój syn i mój mąż mogli być razem. Nie żebym jakoś wcześniej sprzeciwiała się temu, ale to było bardzo skomplikowane. W kwietniu nacisnęłam męża, że musi uregulować swój status we Francji, gdzie przebywa od 3 lat (a mamy 4-letnie dziecko). Tym sposobem on uzyskał awans i zatrudnienie na warunkach francuskich, a ja podjęłam decyzję, że się przeprowadzamy...

Zostawiliśmy piękne, wyremontowane, wymarzone mieszkanie na warszawskim Bemowie, z pralką, zmywarką, lodówką i balkonem, by zamieszkać w mieszkanku bez tych wygód 35 km od Paryża.

Pierwsze 8 dni opisałam na facebooku - właściwie tylko po to, by nie odpowiadać na kilkanaście maili dziennie pytających, co tam u nas słychać :) Poszłam na łatwiznę i tam własnie pojawił się pomysł tego bloga :)
Pierwsze dni to właściwie monotematyczne zajęcia: ręczne pranie(choć dziś po raz pierwszy korzystałam z miejskiej pralni), karmienie kaczek, łabędzi i raz nutrii, obserwacje biologiczne, 30-minutowe spacery po zakupy i obserwacje świata małego miasteczka we Francji.
O, przepraszam, jeszcze wielka przygoda: bez ubezpieczenia i bez języka musiałam poradzić sobie u francuskiego dentysty z bólem zęba. Oboje łamaną angielszczyzną dogadaliśmy się na tyle, że został rozwiercony prawidłowy ząb, zrozumiałam, jak brać leki i że to ostre zapalenie bakteryjne.

Zapraszam wszystkich chętnych do czytania i dzielenia się opiniami.