wtorek, 10 lutego 2015

dobre wieści...

Nadal nie wiem, czy jestem stworzona do życia na emigracji. Ciężko mi bez ludzi... ludzi, których znam, z którymi mi dobrze i przede wszystkim, z którymi mogę się porozumieć.
Ale dzieją się też dobre rzeczy. I tutaj je wymienię, by w smutnych chwilach, wracać do tego wpisu i czytać, że dzieją się dobre sprawy w naszym tu bycie.
1. Mój mąż i mój syn mają już Carte Vitale. "JUŻ" nie jest może zbyt odpowiednim określeniem, bo czekaliśmy 6 miesięcy, ale dzięki tej karcie poziom mego stresu znacznie się obniżył.
2. Ja otrzymałam numer ubezpieczenia, więc też już mniej martwię się o moje zdrowie i ewentualne wypadki chodzące po ludziach... Carty Vitale jeszcze nie mam, ale już 70% kosztów leczenia zostanie mi zwrócone :)
3. Wczoraj miałam spotkanie z jakimś opiekunem socjalnym. Bardzo mnie ono podbudowało, bowiem okazuje się, że mimo samotnej i mało regularnej nauki języka, potrafię rozmawiać godzinę w tym obcym języku, odpowiadam na pytania, czego nie zrozumiem, jakimś sposobem się domyślę...
Pan był zaskoczony, że samodzielnie nauczyłam się już tak dużo. Notatki z moich opowieści o naszej rodzinie zajęły mu dwie strony A4 :)
Obiecał pomóc mi w znalezieniu odpowiedniego dla mnie kursu, zgłosić do merostwa nasz problem grzybowy i co najważniejsze bardzo podniósł mnie na duchu w kwestii mojego bycia tutaj...
Otóż powiedział, że we Francji nie ma wielu osób z doktoratem, a w świetle wydarzeń i konfliktów religijnych moja tematyka jest tak tu ważna, że (dosłownie dodał) "Francja już stąd pani nie wypuści". Miło mnie to połechtało :) Poza tym dodał, że dla nich znam już 3 obce języki, jeśli opanuję francuski dobrze, będą mieli dla mnie naprawdę wiele propozycji.
Dostałam namiar na osobę, która zajmie się uznaniem mojego doktoratu :)
4. Oleś coraz lepiej czuje się w przedszkolu. Wyraźnie widać, że jest lubiany. Chłopcy z klasy cieszą się na jego widok, zabierają go ode mnie chwytając za rękę, całują, przytulają..
Dziś 4 razy żegnał się z jednym chłopcem i nie mogli się rozstać.
Ta scena oczywiście sprawiła mi wiele radości, ale też zadała mi mały ból. Pomyślałam o zamachu na Charlie Hebro. Mój Oli jest chrześcijaninem, ten wyściskany dziś chłopczyk muzułmaninem. Czy kiedyś oni też się staną wrogami? Przecież ci zamachowcy też chodzili do francuskiej szkoły i ściskali się z chrześcijańskimi dziećmi, czy wyznawcami innych religii... Czy to jest tak mało istotne? Czy nie istnieje coś takiego jak przyjaźń? Czy w świetle fanatyzmu znika cała przeszłość, dobre doświadczenia? Patrzyłam na mojego blondaska tulącego muzułmańskiego chłopca, którego mama ubrana w hidżab stała ze mną dotykając mego ramienia i myślałam o przyszłości tych dwóch przyjaciół z dwóch religijnych światów...

6 komentarzy:

  1. Podczytuję Twój blog i buzia mi się uśmiecha jak czytam tak pozytywne wieści. Trzymam za Was kciuki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oli ma tyle ciepła, że i dla tego chłopca wystarczy. Trzeba w to wierzyć, inaczej nie da się żyć...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oli ma tyle ciepła, że i dla tego chłopca wystarczy. Trzeba w to wierzyć, inaczej nie da się żyć...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaciekawił mnie Twój blog i bardzo się cieszę, że w końcu pojawił się ten wpis. Mam nadzieję, że rozpocznie nowy etap w Twoim życiu. Jeśli urzędnik państwowy powiedział Ci, że "Francja Cię nie wypuści", to wszystko, co najlepsze przed Tobą. Francuzi mają swoisty "kompleks językowy". Do niedawna ich język był językiem dyplomacji, sztuki, kultury. A teraz przestał. Liczy się tylko angielski. A oni nadal mierzą wartość człowieka skalą znajomości francuskiego. Mówisz płynnie po francusku - znajdziesz pracę. Mówisz literacką francuszczyzną - znajdziesz dobrze płatną i prestiżową pracę. Zupełnie co innego Włosi, Hiszpanie, Grecy i w ogóle bardziej "ludzkie" narody, nie mówiąc już o Ameryce Pd. - tam cieszą się i ściskają, jak powiesz jedno czy drugie słowo w ich języku. A Francuzi: użyjesz niewłaściwego conditionnel i zaraz "je ne comprende pas". Ale dzięki temu właśnie we Francji jest takie zjawisko, że powstają niezwykłe więzi solidarności pomiędzy przybyszami z różnych stron świata, których łączy jedno, mianowicie słaba znajomość francuskiego. A te wszystkie fenomeny zaczynają się już w przedszkolu. Oj ta Francja... szczerze współczuję Olafowi

    OdpowiedzUsuń
  5. Możliwe scenariusze dalszej przyjaźni Olafka z kolesiem muzułmaninem:
    1. Najlepszy: Koleś zafascynuje się otwartością i życzliwością Olafa, pozna dzięki niemu chrześcijaństwo i przyjmie chrzest w tajemnicy przed swoją rodziną, a może nawet i ich przyciągnie do Jezusa.
    2. Średni: Obaj wsiąkną w ponowoczesną papkę francuskiej multikulti, będą się wzajemnie zapraszać na grilla i piwo a religijny i etniczny background traktować jak niechcianą łatkę na wewnętrznej stronie marynarki.
    3. Najgorszy: Koleś zaciekawi Olafa islamem i obaj będą budować Kalifat Południowej Francji, gdzie w demokratycznym referendum zostanie wprowadzony szariat, za kradzież będą amputować rękę w sterylnej klinice z miejscowym znieczuleniem a chłostę kobiet Unesco zaliczy do niematerialnego dziedzictwa ludzkości jako specyficzną tradycję kulturową, prawem chronioną.

    OdpowiedzUsuń