poniedziałek, 4 sierpnia 2014

dzień 10!

... wczorajsza wycieczka do Paryża jednak obojgu (mi i synkowi) dała nieźle w kość... naprawdę ledwo doszliśmy do naszego Leclerka, a trzeba było, bo lodówka nie działa, i mimo iż u nas tylko 24 stopnie, to jedzenie się psuje. Trzeba było iść kupić coś, co zjemy na obiad i kolację. Z Polski dochodzą mnie wieści o 35 stopniowych upałach-brr, a u nas tak miło :D
... kolorowych brudów nazbierałam, więc trzeba było to rano wyprać. Płukałam stojąc na jednej nodze - nie da się dojść bliżej kranu - kto nie wierzy, zapraszam na pranie... Skutkiem tego był jakiś naciągnięty nerw czy co, bo potem odgiąć w lewo się nie mogłam.
Po tym praniu, wypiciu herbaty, zbudowaniu z synem torów pociągowych i domku pod jego łóżkiem piętrowym, wybraliśmy się karmić kaczki (jak dobrze, że one po polsku rozumieją). Kaczki owszem przypłynęły na jedzenie, ale łabędzie uznały, ze o 14.00 to trochę za późno na obiad i olały nas wielkim łukiem. Nutria też nie przypłynęła :( Za to okazało się, że podczas weekendu wykluły się dwa maleńkie łąbądki (jak to się zwie? gdy jest takie małe???) :D szare,brzydkie, ale takie dostojne...
Szybkie zakupy i powrót do domu. Dziś (HA!) udało mi się namówić mojego syna, żeby nie ciągnął tej hulajnogi i wróciliśmy jak ludzie :)

2 komentarze:

  1. Luizko, ty dzielna kobieta jesteś! :) chylę czoła aż do ziemi. Żyć w takich warunkach to prawie jak cofnąć się w czasie ;)
    Rozumiem, że narazie nie możecie sobie pozwolić na lodówkę. Człowiek nie zdaje sobie sprawy jak pewne rzeczy ułatwiają życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, tak Kochana-nawet w czasach dzieciństwa lodówkę zawsze miałam :) z pralką bywało różnie

      Usuń