zatęskniłam...
za konkretnymi ludźmi wciąż tęsknię, ale drugiego dnia świąt zatęskniłam za moim domem, za moim warszawskim mieszkaniem i za ulicami, które znam jak własną kieszeń...
zatęskniłam...
za jazdą samochodem po Warszawie, bezstresową, szybką,,,
Paryż nie jest bezstresowy- szczególnie jego potężne ronda-brrr... jeszcze mnie przerażają
Żeby rozbić tę tęsknotę, która spać nie daje, pobłąkałam się po Paryżu, po parku, spotkałam się z nieznajomą, która stała się znajomą, a mieszka (bagatela) jedynie 60 km od Persan :)
Dziś odwiedziła mnie inna znajoma-taka dłużej znana, bliska memu sercu, droga mej duszy. Było cudnie, ale tęsknota pozostała.
Za dwa dni wylot do Polski. Muszę pozałatwiać kilka spraw i pytam się mojej tęsknoty, czy pozwoli mi tu wrócić? Tym bardziej, że będę w swoim mieszkaniu...
Zaczynamy nowe życie. We Francji - mój mąż jest już tutaj od 3 lat, ja i nasz 4-letni synek od 25 lipca 2014 r. Co nas czeka? Jak sobie damy radę? Ja bez znajomości języka, pracując wciąż na uczelni w Polsce, zapracowany mąż, bo musi wszystko utrzymać i nadwrażliwy, nadruchliwy syn... poczekamy, zobaczymy... wrócić zawsze można
poniedziałek, 29 grudnia 2014
czwartek, 25 grudnia 2014
kolejne wzruszenie
Olcio podczas imprezy świątecznej w E'cole przygotował dla nas pocztówkę świąteczną.
Wczoraj wzięłam ją do rąk i uważnie przyjrzałam się tej twórczości. Zdjęcie Olcia w czapce św. Mikołaja i jakieś bazgroły. W pewnym momencie zauważyłam francuskie E z kropeczkami. Zastanowiło mnie to i głębiej wczytałam się w te bazgroły, a tam napisany od góry do dołu, od prawej do lewej taki napis:
J O Y E U X NOEL
Bardzo się wzruszyłam :)
Wczoraj u naszych francuskich przyjaciół, Oli również gospodarzom napisał takie życzenia i podpisał Olaf :)
Wigilia po polsku udała się znakomicie. Ta francuska zaś była przemiła i urocza :) Jadłam ślimaki i po raz kolejny przekonałam się, że jestem istotą społeczną, że bez ludzi usycham - dosłownie-psychicznie. Zwyczajnie potrzebuję życzliwych ludzi, by oddychać i żyć.
Gospodarze pracują w edukacji, więc rozmawialiśmy na wiele interesujących mnie tematów.
Dominik (gospodarz) jest dyrektorem S.O.S Wioski Dziecięce. Opowiadał nam niezwykle ciekawie o problemach, z jakim się styka na co dzień, o swojej pracy. Niezwykłe historie :)
Oleś wytrwał do północy, więc był to naprawdę przemiły wieczór...
Wczoraj wzięłam ją do rąk i uważnie przyjrzałam się tej twórczości. Zdjęcie Olcia w czapce św. Mikołaja i jakieś bazgroły. W pewnym momencie zauważyłam francuskie E z kropeczkami. Zastanowiło mnie to i głębiej wczytałam się w te bazgroły, a tam napisany od góry do dołu, od prawej do lewej taki napis:
J O Y E U X NOEL
Bardzo się wzruszyłam :)
Wczoraj u naszych francuskich przyjaciół, Oli również gospodarzom napisał takie życzenia i podpisał Olaf :)
Wigilia po polsku udała się znakomicie. Ta francuska zaś była przemiła i urocza :) Jadłam ślimaki i po raz kolejny przekonałam się, że jestem istotą społeczną, że bez ludzi usycham - dosłownie-psychicznie. Zwyczajnie potrzebuję życzliwych ludzi, by oddychać i żyć.
Gospodarze pracują w edukacji, więc rozmawialiśmy na wiele interesujących mnie tematów.
Dominik (gospodarz) jest dyrektorem S.O.S Wioski Dziecięce. Opowiadał nam niezwykle ciekawie o problemach, z jakim się styka na co dzień, o swojej pracy. Niezwykłe historie :)
Oleś wytrwał do północy, więc był to naprawdę przemiły wieczór...
poniedziałek, 22 grudnia 2014
takie miłe chwile...
W najgorszych chwilach zawsze pojawia się coś dobrego, miłego, jakaś nadzieja, której kurczowo się chwytam...
Dziś zdarzyło się coś, o czym chcę pamiętać, chcę. by zostało we mnie na te trudne, smutne, ciężkie chwile, dlatego zostawiam to tutaj :)
Otóż nasza rodzina otrzymała dwa zaproszenia na francuską Wigilię.
I gdyby to było zaproszenie od kogokolwiek ze znajomych mego męża, który jest tutaj ponad 3 lata, to nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, ale nie. To zaproszenie od dwóch osób, z którymi to ja mam kontakt. Z jedną porozumiewam się bardzo łamanym francuskim (nasza współparafianka). Druga to Czeszka z miejscowości obok, z którą rozmawiamy w języku niemiecko-angielsko-francuskim. Obie wyszły z inicjatywą zaproszenia nas na Wigilię.
I tak mi teraz miło, ciepło na sercu, bo myślę sobie, że mimo trudności z komunikacją, daję się polubić :) i mimo mojego bardzo ubogiego sposobu wyrażenia siebie, są tutaj ludzie, którzy chcą mieć ze mną kontakt :)
A z innych wieści:
1. W sobotę nasz syn zarządził ubieranie choinki. Była godzina 21.30. Ubraliśmy i stoi nam teraz i cieszy nasze oczy światełkiem miłości i pięknem kolorów. Nie pachnie choinką, ale jest piękna.
Długo wyszukana, bo wszystko w okolicy wykupione.
2. Potrawy wigilijne właściwie gotowe. Tylko sałatka warzywna mi została i blok czekoladowy. Musze poszukać korzenia pietruszki, co nie jest łatwe i cukru nie w kostkach, który też się jakoś przede mną ukrywa :)
Dziś zdarzyło się coś, o czym chcę pamiętać, chcę. by zostało we mnie na te trudne, smutne, ciężkie chwile, dlatego zostawiam to tutaj :)
Otóż nasza rodzina otrzymała dwa zaproszenia na francuską Wigilię.
I gdyby to było zaproszenie od kogokolwiek ze znajomych mego męża, który jest tutaj ponad 3 lata, to nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, ale nie. To zaproszenie od dwóch osób, z którymi to ja mam kontakt. Z jedną porozumiewam się bardzo łamanym francuskim (nasza współparafianka). Druga to Czeszka z miejscowości obok, z którą rozmawiamy w języku niemiecko-angielsko-francuskim. Obie wyszły z inicjatywą zaproszenia nas na Wigilię.
I tak mi teraz miło, ciepło na sercu, bo myślę sobie, że mimo trudności z komunikacją, daję się polubić :) i mimo mojego bardzo ubogiego sposobu wyrażenia siebie, są tutaj ludzie, którzy chcą mieć ze mną kontakt :)
A z innych wieści:
1. W sobotę nasz syn zarządził ubieranie choinki. Była godzina 21.30. Ubraliśmy i stoi nam teraz i cieszy nasze oczy światełkiem miłości i pięknem kolorów. Nie pachnie choinką, ale jest piękna.
Długo wyszukana, bo wszystko w okolicy wykupione.
2. Potrawy wigilijne właściwie gotowe. Tylko sałatka warzywna mi została i blok czekoladowy. Musze poszukać korzenia pietruszki, co nie jest łatwe i cukru nie w kostkach, który też się jakoś przede mną ukrywa :)
czwartek, 18 grudnia 2014
przedszkole i mój synek
Na dzień dzisiejszy zostaliśmy wezwani na spotkanie z nauczycielką naszego syna.
Naczytałam się więc w internecie nt. systemu edukacji i wychowania we Francji i dowiedziałam się od doświadczonych rodziców, że nie "wzywają Cię, gdy dzieje się dobrze", co miało znaczyć, że coś dzieje się źle.
Nasz wzięty na spytki syn nie potrafił przypomnieć sobie o żadnym przewinieniu, oprócz tego, że raz zamiast pokolorować Mikołaja na biało-czerwono, napisał na nim literki i pani porwała mu kartkę i wyrzuciła do kosza, co go bardzo dotknęło, a mnie matkę-lwicę-tygrysicę doprowadziło do spazmów histerii...
Dotrwaliśmy jakoś bez rozwodu do dzisiejszego dnia i pełni napięcia (każde osobnego) poszliśmy. Rzeczywiście dobrze poinformowanie mieli rację- jest problem.
Mianowicie nasz syn kategorycznie odmawia posługiwania się głosem w przedszkolu- mimikę twarzy wypracował sobie do perfekcji, przez co jest zrozumiały, ale głosu nie wydaje...
Pani jest zaniepokojona, bo może to być objawem depresji dziecięcej. Na szczęście okazało się, że w domu gada bezustannie, co bardzo pocieszyło panią.
Poza tym zauważyła, że jak jest ze mną, albo z nami, jest pełen radości i uśmiechu, a w klasie... nie uśmiecha się i jest bez przerwy smutny :(
Pogadaliśmy sobie o hipotetycznych przyczynach tego smutku i zakończyliśmy spotkanie.
Dalej nie wiem, co robić, by życie mego syna w przedszkolu było bardziej radosne, co robić, by odważył się odzywać? nie wiem... czy rozwiązaniem byłby jednak powrót do Polski? (on wciąż chce tam wrócić) Pewnie życie nam pokaże, bo to ono najczęściej tak nas omami, że niewiele mamy do gadania w kwestii naszej przyszłości.
We wtorek zaś w L'ecole odbyło się spotkanie świąteczne. Kilkanaście lat pracy w polskiej edukacji sprawiło, że to francuskie spotkanie wypadło nieco blado, ale - zaznaczam wyraźnie- było bardzo miło i sympatycznie.
Jakie rzuciły mi się różnice?
- brak powitania ze strony nauczyciela
- brak jakiś życzeń, czegokolwiek...
- nikt nie był (oprócz mnie i mego syna) ubrany inaczej niż zwykle (czyt. rano i po południu).
Przypomniały mi się moje nauczycielki z przedszkola, gdzie byłam dyrektorem. Musiałam zostać z dziećmi, ponieważ one robiły się na bóstwa w łazienkach przedszkolnych: piękne sukienki, buty na obcasach, fryzura, makijaż, paznokcie... wszystko an wysoki połysk. Tu- nie- ta sama bluzka i spodnie od rana.
Ale były też śpiewy dzieci, poczęstunek wykonany przez dzieci i prezenty dla rodziców.
Nasz syn zrobił nam złotą doniczkę, kartkę ze swoim zdjęciem i literkami, a jego koledzy zrobili dla nas 4 bombki (bardzo kolorowe)...
Stoi sobie ten prezent na komodzie i czeka na choinkę :)
Naczytałam się więc w internecie nt. systemu edukacji i wychowania we Francji i dowiedziałam się od doświadczonych rodziców, że nie "wzywają Cię, gdy dzieje się dobrze", co miało znaczyć, że coś dzieje się źle.
Nasz wzięty na spytki syn nie potrafił przypomnieć sobie o żadnym przewinieniu, oprócz tego, że raz zamiast pokolorować Mikołaja na biało-czerwono, napisał na nim literki i pani porwała mu kartkę i wyrzuciła do kosza, co go bardzo dotknęło, a mnie matkę-lwicę-tygrysicę doprowadziło do spazmów histerii...
Dotrwaliśmy jakoś bez rozwodu do dzisiejszego dnia i pełni napięcia (każde osobnego) poszliśmy. Rzeczywiście dobrze poinformowanie mieli rację- jest problem.
Mianowicie nasz syn kategorycznie odmawia posługiwania się głosem w przedszkolu- mimikę twarzy wypracował sobie do perfekcji, przez co jest zrozumiały, ale głosu nie wydaje...
Pani jest zaniepokojona, bo może to być objawem depresji dziecięcej. Na szczęście okazało się, że w domu gada bezustannie, co bardzo pocieszyło panią.
Poza tym zauważyła, że jak jest ze mną, albo z nami, jest pełen radości i uśmiechu, a w klasie... nie uśmiecha się i jest bez przerwy smutny :(
Pogadaliśmy sobie o hipotetycznych przyczynach tego smutku i zakończyliśmy spotkanie.
Dalej nie wiem, co robić, by życie mego syna w przedszkolu było bardziej radosne, co robić, by odważył się odzywać? nie wiem... czy rozwiązaniem byłby jednak powrót do Polski? (on wciąż chce tam wrócić) Pewnie życie nam pokaże, bo to ono najczęściej tak nas omami, że niewiele mamy do gadania w kwestii naszej przyszłości.
We wtorek zaś w L'ecole odbyło się spotkanie świąteczne. Kilkanaście lat pracy w polskiej edukacji sprawiło, że to francuskie spotkanie wypadło nieco blado, ale - zaznaczam wyraźnie- było bardzo miło i sympatycznie.
Jakie rzuciły mi się różnice?
- brak powitania ze strony nauczyciela
- brak jakiś życzeń, czegokolwiek...
- nikt nie był (oprócz mnie i mego syna) ubrany inaczej niż zwykle (czyt. rano i po południu).
Przypomniały mi się moje nauczycielki z przedszkola, gdzie byłam dyrektorem. Musiałam zostać z dziećmi, ponieważ one robiły się na bóstwa w łazienkach przedszkolnych: piękne sukienki, buty na obcasach, fryzura, makijaż, paznokcie... wszystko an wysoki połysk. Tu- nie- ta sama bluzka i spodnie od rana.
Ale były też śpiewy dzieci, poczęstunek wykonany przez dzieci i prezenty dla rodziców.
Nasz syn zrobił nam złotą doniczkę, kartkę ze swoim zdjęciem i literkami, a jego koledzy zrobili dla nas 4 bombki (bardzo kolorowe)...
Stoi sobie ten prezent na komodzie i czeka na choinkę :)
niedziela, 7 grudnia 2014
czarny weekend
Co za koszmar. Od wczoraj mam same złe wieści :(
Otóż:
1. Okazało się, że jeden z najemców naszego mieszkania już drugi miesiąc nie płaci mi swojej raty czynszu. Wprawdzie umowa stanowi na całą kwotę, ale nie robiłam chłopakom problemów, by mogli płacić każdy za siebie. I znowu kolejna nauczka, że w życiu trzeba być chamem :( żadne ustępstwa, żadne pójścia na rękę... żadnej sympatii... Tylko ja tak nie potrafię. Ze swej natury ufam ludziom i nie traktuję ich jako potencjalnych wrogów.
Nie mam bladego pojęcia, co mam teraz robić, ale jak dzieciak nie zapłaci, będę musiała wymówić wszystkim i czekać na kolejnych najemców :(
2. Oleś mimo dwóch wizyt u lekarza, który twierdzi, że dziecko jest zdrowe, kaszle i dusi się coraz bardziej. Ponieważ ma alergie na kurz, postanowiliśmy zrobić generalne porządki przedświąteczne i może zmniejszyć mu te męczarnie.
I co się dziś okazało, że cała ściana za łóżeczkiem i szafą Oliego jest w grzybie. Grzyb jest nawet w szafie. Natychmiast wezwaliśmy właściciela, żeby to zobaczył, ale on twierdzi, że nigdy tu grzyba nie było, ale za chwilę tłumaczył nam, że stary budynek i wilgotny klimat, więc to normalne. Czyli był ten grzyb, czy nie?
Powiedzieliśmy, że mamy dziecko uczulone na grzyby i pleśnie, więc będziemy musieli opuścić to mieszkanie, na co on powiedział, że owszem za 3 miesiące tak, choć umowa ustna była inna i że nawet lepiej jak się wyprowadzimy, bo on chce sprzedać to mieszkanie, a jeszcze mu je całkiem zagrzybimy :( Noż nic tylko w mordę prać!
3 razy dziennie wietrzę każdy pokój, ogrzewam odkąd zrobiło się chłodno, podłoga okazuje się wyżarta już przez grzyba, a on mi twierdzi, że ja mu zagrzybię mieszkanie???
Tam (w Polsce) nie płacą, tu (we Francji) grzyb -czy to nie znak?
3. Mój mąż dostał info od CAF-u (taka instytucja pomocy rodzinie), że mamy dofinansowanie do najmu 67 euro (a najm 840 euro). Dlaczego tak mało? bowiem, mimo że w jego danych zapisali, że mamy syna, to w wyliczeniach jakoś im umknął i wszystko jest dzielone na dwoje :(
Czy to nie czarny weekend???
Jako dziecko uwielbiałam bajkę o dwóch braciach. Jednemu świetnie się wiodło, a drugi klepał okropną biedę, choć od ojca dostali to samo. Okazało się, że szczęście jednego mieszka na wsi, więc mu się wiedzie na roli, a drugiego w mieście, dlatego choć ciężko pracuje, jego rodzina przymiera głodem. Gdzie mieszka moje szczęście?
Nie wygląda na to, by z Francją było mu po drodze...
Otóż:
1. Okazało się, że jeden z najemców naszego mieszkania już drugi miesiąc nie płaci mi swojej raty czynszu. Wprawdzie umowa stanowi na całą kwotę, ale nie robiłam chłopakom problemów, by mogli płacić każdy za siebie. I znowu kolejna nauczka, że w życiu trzeba być chamem :( żadne ustępstwa, żadne pójścia na rękę... żadnej sympatii... Tylko ja tak nie potrafię. Ze swej natury ufam ludziom i nie traktuję ich jako potencjalnych wrogów.
Nie mam bladego pojęcia, co mam teraz robić, ale jak dzieciak nie zapłaci, będę musiała wymówić wszystkim i czekać na kolejnych najemców :(
2. Oleś mimo dwóch wizyt u lekarza, który twierdzi, że dziecko jest zdrowe, kaszle i dusi się coraz bardziej. Ponieważ ma alergie na kurz, postanowiliśmy zrobić generalne porządki przedświąteczne i może zmniejszyć mu te męczarnie.
I co się dziś okazało, że cała ściana za łóżeczkiem i szafą Oliego jest w grzybie. Grzyb jest nawet w szafie. Natychmiast wezwaliśmy właściciela, żeby to zobaczył, ale on twierdzi, że nigdy tu grzyba nie było, ale za chwilę tłumaczył nam, że stary budynek i wilgotny klimat, więc to normalne. Czyli był ten grzyb, czy nie?
Powiedzieliśmy, że mamy dziecko uczulone na grzyby i pleśnie, więc będziemy musieli opuścić to mieszkanie, na co on powiedział, że owszem za 3 miesiące tak, choć umowa ustna była inna i że nawet lepiej jak się wyprowadzimy, bo on chce sprzedać to mieszkanie, a jeszcze mu je całkiem zagrzybimy :( Noż nic tylko w mordę prać!
3 razy dziennie wietrzę każdy pokój, ogrzewam odkąd zrobiło się chłodno, podłoga okazuje się wyżarta już przez grzyba, a on mi twierdzi, że ja mu zagrzybię mieszkanie???
Tam (w Polsce) nie płacą, tu (we Francji) grzyb -czy to nie znak?
3. Mój mąż dostał info od CAF-u (taka instytucja pomocy rodzinie), że mamy dofinansowanie do najmu 67 euro (a najm 840 euro). Dlaczego tak mało? bowiem, mimo że w jego danych zapisali, że mamy syna, to w wyliczeniach jakoś im umknął i wszystko jest dzielone na dwoje :(
Czy to nie czarny weekend???
Jako dziecko uwielbiałam bajkę o dwóch braciach. Jednemu świetnie się wiodło, a drugi klepał okropną biedę, choć od ojca dostali to samo. Okazało się, że szczęście jednego mieszka na wsi, więc mu się wiedzie na roli, a drugiego w mieście, dlatego choć ciężko pracuje, jego rodzina przymiera głodem. Gdzie mieszka moje szczęście?
Nie wygląda na to, by z Francją było mu po drodze...
wtorek, 2 grudnia 2014
Oczekiwania...
Swoimi pełnymi żalu łzami Olafek sprowokował mnie do tego, by oficjalnie wraz z pierwszą niedzielą Adwentu, rozpocząć czas wielkiego Czekania :)
Ale zacznijmy od tych łez...
W poprzednim tygodniu podczas zabawy, Oli zaczął bardzo żałośnie płakać. Gdy spytałam, o co chodzi, wyznał mi, że do niego na pewno nie przyjdzie Mikołaj, bo mu jest tak ciężko być grzecznym.
Ogólnie jestem przeciwniczką karania dzieci (uważam, że wystarczy poważna rozmowa o konsekwencjach takiego zachowania) i plusowania ich zachowania, ale kiedy trzeba, naginam się do nie swoich pomysłów i zasad, tak więc na lodówce zawisła wielka karta z podziałem na plusy i minusy, by mój synek sam decydował za jakie zachowanie postawi sobie plusa, a za jakie minusa. Celem właściwym jest ukazanie mu, że tych plusów jest tak dużo, że Mikołaj na pewno przyjdzie.
Skoro na poważnie się zaczęło, to zakupiliśmy również wieniec adwentowy (nie, jak wiecie, ja techniczna to owszem i jestem, ale plastyczna za grosz. Bliżej mi do naprawy samochodu niż ozdobienia tortu- no cóż? - wieńca na pewno robić nie potrafię!).
W Polsce miałam zawsze kłopot z zakupem wieńca. Kwiaciarnie warszawskie nie oferowały żadnych, a na moje prośby, by mi zrobiły, że zapłacę ile zechcą, też jakoś panie kwiaciarki były głuche. Raz znajoma mi załatwiła piękny wieniec za 100 zł - kilka lat temu, więc koszt był ogromny. Tutaj 8 euro i śliczny wieniec leży na stole na białym obrusie.
Podczas każdego posiłku zapalamy świecę (niestety wciąż sami, bo tata się szkoli na południu, na jakiejś wyspie) i raz dziennie uczymy się kolęd, bo przecież we francuskich warunkach dziecko nie osłucha się z nimi.
List do Mikołaja został już wrzucony do skrzynki, która stoi pod budynkiem merostwa - gwarantują, że Mikołaj odpowie :). Syn mój wprawdzie twierdzi, że jest prawdziwym artystą, ale wybrał jednak drogę na skróty,bo powycinał zdjęcia zabawek, które chce dostać i przykleił :) Mikołajowi narysował bałwanka w prezencie i podyktował taki list "Mikołaju, w tym roku byłem grzeczny- zapytaj mamy. Kup mi to wszystko, co przykleiłem, a ten bałwanek to dla Ciebie w prezencie"
No i oczywiście, jest też kalendarz adwentowy, a nawet dwa, bo w jednym czekoladki, a w drugim klocki lego - miłość mojego synka...
I tak te nasze oczekiwania się rozpoczęły. Radośnie, bo przy kolędach można też sobie potańczyć :)
Ale zacznijmy od tych łez...
W poprzednim tygodniu podczas zabawy, Oli zaczął bardzo żałośnie płakać. Gdy spytałam, o co chodzi, wyznał mi, że do niego na pewno nie przyjdzie Mikołaj, bo mu jest tak ciężko być grzecznym.
Ogólnie jestem przeciwniczką karania dzieci (uważam, że wystarczy poważna rozmowa o konsekwencjach takiego zachowania) i plusowania ich zachowania, ale kiedy trzeba, naginam się do nie swoich pomysłów i zasad, tak więc na lodówce zawisła wielka karta z podziałem na plusy i minusy, by mój synek sam decydował za jakie zachowanie postawi sobie plusa, a za jakie minusa. Celem właściwym jest ukazanie mu, że tych plusów jest tak dużo, że Mikołaj na pewno przyjdzie.
Skoro na poważnie się zaczęło, to zakupiliśmy również wieniec adwentowy (nie, jak wiecie, ja techniczna to owszem i jestem, ale plastyczna za grosz. Bliżej mi do naprawy samochodu niż ozdobienia tortu- no cóż? - wieńca na pewno robić nie potrafię!).
W Polsce miałam zawsze kłopot z zakupem wieńca. Kwiaciarnie warszawskie nie oferowały żadnych, a na moje prośby, by mi zrobiły, że zapłacę ile zechcą, też jakoś panie kwiaciarki były głuche. Raz znajoma mi załatwiła piękny wieniec za 100 zł - kilka lat temu, więc koszt był ogromny. Tutaj 8 euro i śliczny wieniec leży na stole na białym obrusie.
Podczas każdego posiłku zapalamy świecę (niestety wciąż sami, bo tata się szkoli na południu, na jakiejś wyspie) i raz dziennie uczymy się kolęd, bo przecież we francuskich warunkach dziecko nie osłucha się z nimi.
List do Mikołaja został już wrzucony do skrzynki, która stoi pod budynkiem merostwa - gwarantują, że Mikołaj odpowie :). Syn mój wprawdzie twierdzi, że jest prawdziwym artystą, ale wybrał jednak drogę na skróty,bo powycinał zdjęcia zabawek, które chce dostać i przykleił :) Mikołajowi narysował bałwanka w prezencie i podyktował taki list "Mikołaju, w tym roku byłem grzeczny- zapytaj mamy. Kup mi to wszystko, co przykleiłem, a ten bałwanek to dla Ciebie w prezencie"
No i oczywiście, jest też kalendarz adwentowy, a nawet dwa, bo w jednym czekoladki, a w drugim klocki lego - miłość mojego synka...
I tak te nasze oczekiwania się rozpoczęły. Radośnie, bo przy kolędach można też sobie potańczyć :)
czwartek, 27 listopada 2014
kurs języka
Do ostatniego piątku przychodziła do mnie raz w tygodniu bardzo miła wolontariuszka katolicka rozmawiać ze mną po francusku i tłumaczyć mi zawiłości języka - Marie-The.
Już nie może więcej do mnie przychodzić, więc zaproponowała, bym udała się do Misji Katolickiej, bo tam podobno są jakieś kursy.
Poszłam.
Na kursie 12 osób- wszystkie pochodzenia arabskiego. Na początku zasmuciłam się, że to nie dla mnie (za wysoki poziom), bowiem odkryłam, że tu wszyscy mówią po francusku. Wprawdzie jakoś dziwnie i mało zrozumiale, ale za to świetnie rozumieją nauczycielkę. Po pierwszym głośnym czytaniu załapałam, że ci ludzie nie potrafią czytać. Potem okazało się, że pisać również nie potrafią.
Ja pisze i czytam, ale nie mówię :( Podeszłam pod koniec do nauczycielki i powiedziałam o moich wątpliwościach. odpowiedziała, że to kurs dla analfabetów, ale jest słabsza grupa, skoro ta dla mnie za trudna. :D Fajnie, tylko jeśli ta słabsza grupa polega na tym, że nie znają jeszcze liter, bo ci mieli kłopoty z niektórymi literami, więc to znów kurs nie dla mnie :(
Ech, nikt tu nie umie mi pomóc- ani Pole Emploi (Urząd Pracy), ani merostwo, ani czerwony krzyż, ani misja katolicka.
W okolicy nie ma kursu języka dla obcokrajowców.
Pozostaje mi nadal samotna nauka...
Już nie może więcej do mnie przychodzić, więc zaproponowała, bym udała się do Misji Katolickiej, bo tam podobno są jakieś kursy.
Poszłam.
Na kursie 12 osób- wszystkie pochodzenia arabskiego. Na początku zasmuciłam się, że to nie dla mnie (za wysoki poziom), bowiem odkryłam, że tu wszyscy mówią po francusku. Wprawdzie jakoś dziwnie i mało zrozumiale, ale za to świetnie rozumieją nauczycielkę. Po pierwszym głośnym czytaniu załapałam, że ci ludzie nie potrafią czytać. Potem okazało się, że pisać również nie potrafią.
Ja pisze i czytam, ale nie mówię :( Podeszłam pod koniec do nauczycielki i powiedziałam o moich wątpliwościach. odpowiedziała, że to kurs dla analfabetów, ale jest słabsza grupa, skoro ta dla mnie za trudna. :D Fajnie, tylko jeśli ta słabsza grupa polega na tym, że nie znają jeszcze liter, bo ci mieli kłopoty z niektórymi literami, więc to znów kurs nie dla mnie :(
Ech, nikt tu nie umie mi pomóc- ani Pole Emploi (Urząd Pracy), ani merostwo, ani czerwony krzyż, ani misja katolicka.
W okolicy nie ma kursu języka dla obcokrajowców.
Pozostaje mi nadal samotna nauka...
piątek, 14 listopada 2014
powroty
Najpierw powrót do Ojczyzny.
We Francji rozpoczęły się wakacje jesienne, więc razem z synkiem udaliśmy się do Polski. Cudowne przyjęcie, dobre spotkania, ważne rozmowy i poczucie, że znów jest się w domu.
Zimno mnie lubi (bardzo), więc zaraz na drugi dzień po naszym przyjeździe zrobiło się 2-3 stopnie na plusie, a my w lekkich kurteczkach i butkach. Potem temperatura spadła poniżej zera- wymarzłam się okrutnie, ale nie to było ważne...
Ważny był powrót do domu i SPOTKANIA z przyjaznymi ludźmi :) z Przyjaciółmi.
Oleś szczęśliwy, bo spotkał polskich przyjaciół i bawił się dobrze, bo po polsku. Nie chcieliśmy wracać.
Tym bardziej, że okazało się, iż po naszej dwutygodniowej nieobecności, tata mojego synka wyjeżdża na kolejne 3 tygodnie na południe Francji, więc czeka nas doświadczenie samotności.
Potem powrót do Francji.
Miłe przyjęcie przez sąsiadów, rodziców dzieci z klasy Olcia, uśmiechy na nasz widok (szczególnie z czarnoskórej strony). Turek- właściciel zaprzyjaźnionego sklepu upiekł nam karkówkę na grillu i poczęstował mnie, a Olciowi dał lizaka. Dobry powrót.
Pod domem stanął samochód dla mnie, który już ułatwia mi życie, szczególnie gdy trzeba na czas zrobić zakupy, albo popędzić z praniem.
Jednak tęsknota jest silna, trzyma nas w swych szponach, zmusza do podejmowania kolejnych decyzji.
Oleś nie widzi taty już 4 tygodnie. Zatraca sens przyjazdu tutaj "przecież tutaj tez nie ma taty i do tego nic nie rozumiemy". Od dwóch tygodni wyje przy rozstaniu w przedszkolu, czepia się siatki...
Podczas zajęć też kilkakrotnie płacze. Nie chce mówić po francusku, mimo iż przed wakacjami jesiennymi mówił, zwracał się do dzieci. Teraz nie. Zatyka uszy, by nie słyszeć. Pyta, czy do szkoły może już iść do Polski.
Zostawiam go w przedszkolu i wracając sama wyję i pytam siebie, czy warto, czy jest sens, bo nie widzę żadnej poprawy, a tylko dodałam sobie i dziecku stresu i frustracji...
Ładne miejsca, mili ludzie, ale czy tu mieszka moje szczęście? Ou es Tu?
We Francji rozpoczęły się wakacje jesienne, więc razem z synkiem udaliśmy się do Polski. Cudowne przyjęcie, dobre spotkania, ważne rozmowy i poczucie, że znów jest się w domu.
Zimno mnie lubi (bardzo), więc zaraz na drugi dzień po naszym przyjeździe zrobiło się 2-3 stopnie na plusie, a my w lekkich kurteczkach i butkach. Potem temperatura spadła poniżej zera- wymarzłam się okrutnie, ale nie to było ważne...
Ważny był powrót do domu i SPOTKANIA z przyjaznymi ludźmi :) z Przyjaciółmi.
Oleś szczęśliwy, bo spotkał polskich przyjaciół i bawił się dobrze, bo po polsku. Nie chcieliśmy wracać.
Tym bardziej, że okazało się, iż po naszej dwutygodniowej nieobecności, tata mojego synka wyjeżdża na kolejne 3 tygodnie na południe Francji, więc czeka nas doświadczenie samotności.
Potem powrót do Francji.
Miłe przyjęcie przez sąsiadów, rodziców dzieci z klasy Olcia, uśmiechy na nasz widok (szczególnie z czarnoskórej strony). Turek- właściciel zaprzyjaźnionego sklepu upiekł nam karkówkę na grillu i poczęstował mnie, a Olciowi dał lizaka. Dobry powrót.
Pod domem stanął samochód dla mnie, który już ułatwia mi życie, szczególnie gdy trzeba na czas zrobić zakupy, albo popędzić z praniem.
Jednak tęsknota jest silna, trzyma nas w swych szponach, zmusza do podejmowania kolejnych decyzji.
Oleś nie widzi taty już 4 tygodnie. Zatraca sens przyjazdu tutaj "przecież tutaj tez nie ma taty i do tego nic nie rozumiemy". Od dwóch tygodni wyje przy rozstaniu w przedszkolu, czepia się siatki...
Podczas zajęć też kilkakrotnie płacze. Nie chce mówić po francusku, mimo iż przed wakacjami jesiennymi mówił, zwracał się do dzieci. Teraz nie. Zatyka uszy, by nie słyszeć. Pyta, czy do szkoły może już iść do Polski.
Zostawiam go w przedszkolu i wracając sama wyję i pytam siebie, czy warto, czy jest sens, bo nie widzę żadnej poprawy, a tylko dodałam sobie i dziecku stresu i frustracji...
Ładne miejsca, mili ludzie, ale czy tu mieszka moje szczęście? Ou es Tu?
poniedziałek, 13 października 2014
dzieci polskie- dzieci francuskie
Zawsze uważałam, że dzieci wszędzie są takie same. I rzeczywiście nadal tak uważam i właściwie post ten będzie poświęcony dzieciom, ale raczej będzie dotyczył ich rodziców.
Otóż przed wyjazdem naczytałam się wiele o zasadach pedagogiki francuskiej, o wychowaniu dzieci francuskich, a przede wszystkich o ich sage (=grzeczności), cierpliwości, umiejętności czekania itd.
Polskie dzieci obserwowałam ponad 12 lat pracując w warszawskich szkołach i przedszkolach (uwielbiam obserwować dzieci).
Czy francuskie dzieci zdecydowanie różnią się od dzieci polskich?
- nie, tak samo krzyczą, płaczą, wyrywają się, uciekają.. ale tutejszy rodzic mówi tylko raz i dziecko wykonuje jego polecenie. Nie ma negocjacji z dzieckiem jak na typowych polskich podwórkach. Tu jest krótkie "no", "arette'" i dziecko ryczy, wyje, ale nakłada buty, oddaje zabawkę, idzie...
Przez 4 lata z nieukrywaną przyjemnością obserwowałam polskie place zabaw. Mamy z zapasowymi ubrankami, mokrymi chusteczkami, przekąskami, piciem itd- życie kręci się wokół dziecka...
Obserwowałam dzieci w hipermarketach i sklepach, jedzące lizaki, chrupki, otrzymujące zabawki za dobre zachowanie-przekupywane, by móc zrobić zakupy...
Obserwowałam polskie dzieci w restauracjach, w których właściwie posiłek kończył się wraz z zakończeniem jedzenia przez dziecko..Żeby rodzice mogli dłużej posiedzieć i porozmawiać przezorne mamusie wyciągały z torebek kolejne zabawki.
Źle piszę- to nie polskie dzieci. To dzieci Warszawy. Czyste, przebierane natychmiast po poplamieniu, karmione, kiedy same przestaną jeść, z obmytymi rączkami po dotknięciu czegokolwiek poza domem..
Od 3 miesięcy obserwuję dzieci francuskie. Nie- znów źle- persańskie :)
Te dzieci chodzą często brudne, poplamione, z dziurami. Same biegają po podwórku - w sobotę spotkaliśmy Olafka kolegę z grupy (4 latka)- sam biegał po osiedlu nie odgrodzonym od ulicy w żaden sposób.
Na placach zabaw nikt tych dzieci nie przebiera, nie dokarmia, nie wyciera rączek mokrymi chusteczkami, nie wyrywa z dłoni zjadanych liści czy robaków. Rodzice spokojnie siedzą na ławce lub na kocu nie zwracając szczególnej uwagi na swoją pociechę- jak płacze, owszem spojrzą, jak trzeba pomóc - pomogą :)
Tutaj rodzic mówi tylko raz, że pora wyjść z placu zabaw. Mówi ostro, nie prosi, nie przekonuje, a gdy napotyka na bunt, bierze za rękę i wychodzi (z terrorystami nie negocjujemy!).
Czy są grzeczniejsze niż nasze?
- nie, nie wydaje mi się... ale jest różnica- są posłuszne, bo wiedzą, że rodzic ma władzę decyzyjną i nic nie wskórają swoim buntem.
Ale walczą podobnie do innych dzieci o swoje płacząc i krzycząc. Z wiekiem wyraźnie coraz mniej, bo i tak nie ma to żadnego sensu i wtedy rzeczywiście miło jest patrzeć, jakie te dzieci francuskie są posłuszne i grzeczne.
W restauracjach też biegają, bawią się, ale rzeczywiście zajmują się sobą, bo rodzice francuscy (persańscy) poświęcają sobie uwagę, nie im. Nie mają reklamówki zabawek, nikt ich nie zabawia...zabawiają się same.
To posłuszeństwo wobec rodziców przekłada się również na posłuszeństwo wobec wszystkich dorosłych. Obserwuję te dzieci na zajęciach z judo. Mają po 4-5 lat, a reagują natychmiast na każde polecenie.
We wtorek byłam z persańskimi dziećmi na wycieczce. Na moje polecenia też reagowały natychmiast, choć wyrażałam je kiwnięciem głowy, pogrożeniem palcem, czasem miną. Posłuszne.
Byłam świadkiem, gdy w gimnazjum (takie 12-latki) nauczyciel zwrócił uwagę uczniom. Kazał im wstać ze schodów, na których siedzieli. Oni natychmiast wykonali jego polecenie, bez zbędnego komentarza, bez licytacji, dyskusji, czego często byłam świadkiem w polskich szkołach.
Te persańskie dzieci też się biją, kopią, popychają, plują na siebie, ale zawsze mówią "dzień dobry", a ci starsi nie wstydzą się nawet powiedzieć "merci", gdy w czymkolwiek im się pomoże, nie krępuje ich pomoc młodszym dzieciom na podwórku, czego nie dostrzegałam u polskich dzieci. Przedstawię taki oto obrazek:
plac pod merostwem. dzieci jeżdżące na hulajnogach, rowerach, rolkach. Nagle mała 5-letnia (na oko) dziewczynka wjeżdża hulajnogą pod rower 14-letniego młodzieńca.
Co usłyszałaby dziewczynka w Polsce? Ile poznałaby nowych przekleństw?
A z czym spotkała się persańska dziewczynka?
Chłopiec(na pewno nie brat, bo jest innego koloru skóry) ją podniósł, przytulił, zapytał, czy nic się nie stało, czy na pewno nic ją nie boli, a potem trzykrotnie podjechał do niej z pytaniem "ca va?"
Kochałam polskie (warszawskie) dzieci, ale cieszę się, że mój syn będzie wychowywał się z tutejszymi, bo czuję, że będzie bezpieczniejszy...choć trochę...
Na dziś tyle...
Otóż przed wyjazdem naczytałam się wiele o zasadach pedagogiki francuskiej, o wychowaniu dzieci francuskich, a przede wszystkich o ich sage (=grzeczności), cierpliwości, umiejętności czekania itd.
Polskie dzieci obserwowałam ponad 12 lat pracując w warszawskich szkołach i przedszkolach (uwielbiam obserwować dzieci).
Czy francuskie dzieci zdecydowanie różnią się od dzieci polskich?
- nie, tak samo krzyczą, płaczą, wyrywają się, uciekają.. ale tutejszy rodzic mówi tylko raz i dziecko wykonuje jego polecenie. Nie ma negocjacji z dzieckiem jak na typowych polskich podwórkach. Tu jest krótkie "no", "arette'" i dziecko ryczy, wyje, ale nakłada buty, oddaje zabawkę, idzie...
Przez 4 lata z nieukrywaną przyjemnością obserwowałam polskie place zabaw. Mamy z zapasowymi ubrankami, mokrymi chusteczkami, przekąskami, piciem itd- życie kręci się wokół dziecka...
Obserwowałam dzieci w hipermarketach i sklepach, jedzące lizaki, chrupki, otrzymujące zabawki za dobre zachowanie-przekupywane, by móc zrobić zakupy...
Obserwowałam polskie dzieci w restauracjach, w których właściwie posiłek kończył się wraz z zakończeniem jedzenia przez dziecko..Żeby rodzice mogli dłużej posiedzieć i porozmawiać przezorne mamusie wyciągały z torebek kolejne zabawki.
Źle piszę- to nie polskie dzieci. To dzieci Warszawy. Czyste, przebierane natychmiast po poplamieniu, karmione, kiedy same przestaną jeść, z obmytymi rączkami po dotknięciu czegokolwiek poza domem..
Od 3 miesięcy obserwuję dzieci francuskie. Nie- znów źle- persańskie :)
Te dzieci chodzą często brudne, poplamione, z dziurami. Same biegają po podwórku - w sobotę spotkaliśmy Olafka kolegę z grupy (4 latka)- sam biegał po osiedlu nie odgrodzonym od ulicy w żaden sposób.
Na placach zabaw nikt tych dzieci nie przebiera, nie dokarmia, nie wyciera rączek mokrymi chusteczkami, nie wyrywa z dłoni zjadanych liści czy robaków. Rodzice spokojnie siedzą na ławce lub na kocu nie zwracając szczególnej uwagi na swoją pociechę- jak płacze, owszem spojrzą, jak trzeba pomóc - pomogą :)
Tutaj rodzic mówi tylko raz, że pora wyjść z placu zabaw. Mówi ostro, nie prosi, nie przekonuje, a gdy napotyka na bunt, bierze za rękę i wychodzi (z terrorystami nie negocjujemy!).
Czy są grzeczniejsze niż nasze?
- nie, nie wydaje mi się... ale jest różnica- są posłuszne, bo wiedzą, że rodzic ma władzę decyzyjną i nic nie wskórają swoim buntem.
Ale walczą podobnie do innych dzieci o swoje płacząc i krzycząc. Z wiekiem wyraźnie coraz mniej, bo i tak nie ma to żadnego sensu i wtedy rzeczywiście miło jest patrzeć, jakie te dzieci francuskie są posłuszne i grzeczne.
W restauracjach też biegają, bawią się, ale rzeczywiście zajmują się sobą, bo rodzice francuscy (persańscy) poświęcają sobie uwagę, nie im. Nie mają reklamówki zabawek, nikt ich nie zabawia...zabawiają się same.
To posłuszeństwo wobec rodziców przekłada się również na posłuszeństwo wobec wszystkich dorosłych. Obserwuję te dzieci na zajęciach z judo. Mają po 4-5 lat, a reagują natychmiast na każde polecenie.
We wtorek byłam z persańskimi dziećmi na wycieczce. Na moje polecenia też reagowały natychmiast, choć wyrażałam je kiwnięciem głowy, pogrożeniem palcem, czasem miną. Posłuszne.
Byłam świadkiem, gdy w gimnazjum (takie 12-latki) nauczyciel zwrócił uwagę uczniom. Kazał im wstać ze schodów, na których siedzieli. Oni natychmiast wykonali jego polecenie, bez zbędnego komentarza, bez licytacji, dyskusji, czego często byłam świadkiem w polskich szkołach.
Te persańskie dzieci też się biją, kopią, popychają, plują na siebie, ale zawsze mówią "dzień dobry", a ci starsi nie wstydzą się nawet powiedzieć "merci", gdy w czymkolwiek im się pomoże, nie krępuje ich pomoc młodszym dzieciom na podwórku, czego nie dostrzegałam u polskich dzieci. Przedstawię taki oto obrazek:
plac pod merostwem. dzieci jeżdżące na hulajnogach, rowerach, rolkach. Nagle mała 5-letnia (na oko) dziewczynka wjeżdża hulajnogą pod rower 14-letniego młodzieńca.
Co usłyszałaby dziewczynka w Polsce? Ile poznałaby nowych przekleństw?
A z czym spotkała się persańska dziewczynka?
Chłopiec(na pewno nie brat, bo jest innego koloru skóry) ją podniósł, przytulił, zapytał, czy nic się nie stało, czy na pewno nic ją nie boli, a potem trzykrotnie podjechał do niej z pytaniem "ca va?"
Kochałam polskie (warszawskie) dzieci, ale cieszę się, że mój syn będzie wychowywał się z tutejszymi, bo czuję, że będzie bezpieczniejszy...choć trochę...
Na dziś tyle...
środa, 1 października 2014
zdjęcia naszego "dzienniczka" i praca pani Natalii
oto zdjęcia naszego dzienniczka- i sposób na naukę języka...
A oto co, zrobiła dla nas Pani Natalia :D wielkie jej dzięki:
niespodziewana niespodziewanka :)
Na wiele rzeczy mogę tu sobie ponarzekać...na służbę zdrowia (nie opiszę tutaj tego, co przeszłam we czwartek, ale to był też powód, że tak długo nie wchodziłam na własnego bloga-by nie przelać tu całego żaru mej wściekłości), na brud w miasteczku, na wszędzieleżące kupy psie, na samotność...
ale na jedno nie mogę narzekać:
- na Olciowe przedszkole...
(wiem, zimna woda w kranie, picie wody z kranu, brak zmiany obuwia- ale jest wielkie ogromne ALE):
Olcio ma bardzo fajną, empatyczną panią Nahalie. Czuje się przez nią zaopiekowany, zatroszczony i ogarnięty... Mówi, że pani go kocha.Pani Natalia wspaniale weszła w nasz "dzienniczek", dzięki któremu Olcio kontaktuje się ze światem.
A dziś????
Dziś mnie zaskoczyła. Zrobiła Olciowi dzienniczek przedszkolny, gdzie umieściła jego zdjęcia z opisem co robi i z kim :)
Naprawdę wzruszyłam się i tak bardzo było by brak języka, by podziękować czymś więcej niz zwykłym "merci" i że to jest piękne... brakowało mi tego, że nie moge powiedzieć, jak bardzo ciepło zrobiło mi się na sercu, jak bardzo poczułam się też "zaopiekowana"...
Poza tym zaproponowała mi, żebym była 3-cim opiekunem na wycieczce. Oczywiście zgodziłam się. Może ta pani natalia to dobry Anioł, który czuje, jak bardzo brak mi pracy z dziećmi, obserwacji ich i zachwytu nad nimi... bo mnie dzieci zawsze zachwycały...
Ponieważ wciąż nasuwają mi się porównania i Francja często wypada w nich blado.
Za przedszkole przyznaję Francji wielkiego plusa :)
Olcia doświadczenia z państwowym polskim przedszkolem
ale na jedno nie mogę narzekać:
- na Olciowe przedszkole...
(wiem, zimna woda w kranie, picie wody z kranu, brak zmiany obuwia- ale jest wielkie ogromne ALE):
Olcio ma bardzo fajną, empatyczną panią Nahalie. Czuje się przez nią zaopiekowany, zatroszczony i ogarnięty... Mówi, że pani go kocha.Pani Natalia wspaniale weszła w nasz "dzienniczek", dzięki któremu Olcio kontaktuje się ze światem.
A dziś????
Dziś mnie zaskoczyła. Zrobiła Olciowi dzienniczek przedszkolny, gdzie umieściła jego zdjęcia z opisem co robi i z kim :)
Naprawdę wzruszyłam się i tak bardzo było by brak języka, by podziękować czymś więcej niz zwykłym "merci" i że to jest piękne... brakowało mi tego, że nie moge powiedzieć, jak bardzo ciepło zrobiło mi się na sercu, jak bardzo poczułam się też "zaopiekowana"...
Poza tym zaproponowała mi, żebym była 3-cim opiekunem na wycieczce. Oczywiście zgodziłam się. Może ta pani natalia to dobry Anioł, który czuje, jak bardzo brak mi pracy z dziećmi, obserwacji ich i zachwytu nad nimi... bo mnie dzieci zawsze zachwycały...
Ponieważ wciąż nasuwają mi się porównania i Francja często wypada w nich blado.
Za przedszkole przyznaję Francji wielkiego plusa :)
Olcia doświadczenia z państwowym polskim przedszkolem
środa, 17 września 2014
zawał... taniec...klocki lego...
(1. Rano. Dzwoni mój telefon (numer francuski). W słuchawce odzywa się miła pani pytając, czy jestem mamą Olafa. Tak, odpowiadam i zaczynam czuć, jak szybko i głośno walimi serce. Z drugiej strony trwa istny słowotok, a ja rozumiem tylko tyle: dziecko, alergia, przyjść. Wizje straszne atakują mój system nerwowy. Czuję, że zemdleję za chwilę, bo właściwie nawet nie wiem, gdzie mam przyjść i co się stało...
Na szczęście mąż wrócił jakoś ok. 2 w nocy, więc jeszcze śpi. Budzę go z przerażającym okrzykiem "słuchaj i mów-dzwonią z przedszkola". Z jego wypowiedzi rozumiem tylko "tak", "oczywiście", "zaraz będziemy", co bynajmniej nie studzi łomotu mego serca...
Pani doktor chciała z nami omówić kwestię alergii naszego synka i ustalić, co z jego obiadami.
2. Dziś pierwsze zajęcia z tańca. Pani zapewniała nas, że jest też dużo chłopców. Oleś był jedynym ...), ale wyszedł bardzo zadowolony: "naćwiczyłem się mamusiu i naprawdę mam dar do tańca"...
Oby tak dalej...
3. Mój synek uwielbia budować z klocków lego. Buduje naprawdę bardzo ciekawe i nowoczesne konstrukcje, czym niejednokrotnie wprawił mnie w zachwyt. Wieczorem obserwuję, jak buduje i z zachwytem mówię: "synku, świetne rzeczy budujesz". Po chwili słyszę "mamusiu, dziękuję, że mnie chwalisz". Wiecie, mam takie ciepłe poczucie w sercu, że mam mądrego i dobrego syna, któremu mogę zaufać, że jeśli w jego wychowaniu coś zawalę, on wychowa się sam :)
Zawsze było mi go ciężko zrozumieć-mamy całkowicie odmienne charaktery, ale coraz częściej widzę jego zachowania, które przypominają mi małą Luizkę, która miała 4 lata :) identycznie denerwowałam się, gdy mi coś nie wyszło, gdy się rozpadło, identycznie rzucałam puzzlami z wściekłości, że nie umiem ich ułożyć... kochałam taniec (od 3 roku życia tańczyłam w szkole tańca), śpiew i muzykę- on też. I oboje nie mamy żadnych zdolności plastycznych (za to techniczne już owszem)-Olcia bazgroły zatrzymały się gdzieś na etapie 2 i pół latka, a i tak codziennie rysował mi rysunek w przedszkolu (dziś po raz pierwszy nie narysował) :D
4. Pamiętniczek do francuskiego wzbudza zainteresowanie również innych dzieci. Przybiegają do Olcia i oglądają moje twórcze i radosne malowidła :) Radośnie też reagują na jego widok- wołają Olaf, podchodzą i dotykają go za rączkę :)
Na szczęście mąż wrócił jakoś ok. 2 w nocy, więc jeszcze śpi. Budzę go z przerażającym okrzykiem "słuchaj i mów-dzwonią z przedszkola". Z jego wypowiedzi rozumiem tylko "tak", "oczywiście", "zaraz będziemy", co bynajmniej nie studzi łomotu mego serca...
Pani doktor chciała z nami omówić kwestię alergii naszego synka i ustalić, co z jego obiadami.
2. Dziś pierwsze zajęcia z tańca. Pani zapewniała nas, że jest też dużo chłopców. Oleś był jedynym ...), ale wyszedł bardzo zadowolony: "naćwiczyłem się mamusiu i naprawdę mam dar do tańca"...
Oby tak dalej...
3. Mój synek uwielbia budować z klocków lego. Buduje naprawdę bardzo ciekawe i nowoczesne konstrukcje, czym niejednokrotnie wprawił mnie w zachwyt. Wieczorem obserwuję, jak buduje i z zachwytem mówię: "synku, świetne rzeczy budujesz". Po chwili słyszę "mamusiu, dziękuję, że mnie chwalisz". Wiecie, mam takie ciepłe poczucie w sercu, że mam mądrego i dobrego syna, któremu mogę zaufać, że jeśli w jego wychowaniu coś zawalę, on wychowa się sam :)
Zawsze było mi go ciężko zrozumieć-mamy całkowicie odmienne charaktery, ale coraz częściej widzę jego zachowania, które przypominają mi małą Luizkę, która miała 4 lata :) identycznie denerwowałam się, gdy mi coś nie wyszło, gdy się rozpadło, identycznie rzucałam puzzlami z wściekłości, że nie umiem ich ułożyć... kochałam taniec (od 3 roku życia tańczyłam w szkole tańca), śpiew i muzykę- on też. I oboje nie mamy żadnych zdolności plastycznych (za to techniczne już owszem)-Olcia bazgroły zatrzymały się gdzieś na etapie 2 i pół latka, a i tak codziennie rysował mi rysunek w przedszkolu (dziś po raz pierwszy nie narysował) :D
4. Pamiętniczek do francuskiego wzbudza zainteresowanie również innych dzieci. Przybiegają do Olcia i oglądają moje twórcze i radosne malowidła :) Radośnie też reagują na jego widok- wołają Olaf, podchodzą i dotykają go za rączkę :)
poniedziałek, 15 września 2014
dzienniczek... trochę dla Eli :) w odpowiedzi :)
w sobotę rano zaczęliśmy z Olafkiem prowadzić dzienniczek francuski. My nazywamy go pamiętniczkiem, bo tam są zdania i sprawy, o których Olcio chce pamiętać.
Dziś, czyli 3 dnia, synek wchłonął się w pracę- sam wymyśla, co chciałby, by tam było...
Nie umiałam (tzn. zrobiłam to jedynie po angielsku, bowiem, ja (Elu), nie mówię po francusku) prawidłowo wytłumaczyć pani, czego od niej oczekuję, ale zaprzęgnę męża i każę tłumaczyć.
Mamy już kilka najważniejszych rzeczy, oprócz powitania, czyli "daj mi", "nie rób tego", "to mi się podoba", "biegamy" itp. Mam talenty muzyczne, plastycznymi mnie nie obdarzono, ale naprawdę się staram, by było ciekawie i kolorowo. I dialog- na jednej stronie 1-2 zdania. W ciągu dnia i wieczorem przed zaśnięciem czytamy i powtarzamy i dziś już Oli sam odpowiedział na zadane pytanie.
Wciągnął się i zaczyna mu się podobać francuski :)
Jeszcze mówi o tym, ze nikt nie chce się z nim bawić, ale tłumaczę mu, że jak opanuje język, to będzie rozchwytywany (tak było w polskim przedszkolu)- on ma niesamowite poczucie humoru. Pokazuję mu tez sceny z życia, które dowodzą, że jest lubiany, np. dziś.
Kiedy szliśmy po obiedzie do przedszkola, chłopczyk z Olafka grupy uśmiechnął się do niego i zawołał "Olaf" machając mu na powitanie. Olafek zawstydził się.
Powiedziałam mu, że chłopczyk pokazał, że go lubi, że chciałby się z nim bawić.
Ta sytuacja natychmiast znalazła się w naszym pamiętniczku....
3 zajęcia z judo z moim nieudolnym, bo opartym jedynie na inteligencji, a nie znajomości języka tłumaczeniu, przebiegły dobrze. Oleś zaczyna rozumieć samodzielnie coraz więcej komend-powtarzamy je razem w domu ("na brzuch", "na plecy", "bieg", "marsz"). Na razie Olafek nie chce wprowadzać do pamiętniczka zajęć z judo- chce, żeby tam było tylko to, co się dzieje w przedszkolu...
Dziś, czyli 3 dnia, synek wchłonął się w pracę- sam wymyśla, co chciałby, by tam było...
Nie umiałam (tzn. zrobiłam to jedynie po angielsku, bowiem, ja (Elu), nie mówię po francusku) prawidłowo wytłumaczyć pani, czego od niej oczekuję, ale zaprzęgnę męża i każę tłumaczyć.
Mamy już kilka najważniejszych rzeczy, oprócz powitania, czyli "daj mi", "nie rób tego", "to mi się podoba", "biegamy" itp. Mam talenty muzyczne, plastycznymi mnie nie obdarzono, ale naprawdę się staram, by było ciekawie i kolorowo. I dialog- na jednej stronie 1-2 zdania. W ciągu dnia i wieczorem przed zaśnięciem czytamy i powtarzamy i dziś już Oli sam odpowiedział na zadane pytanie.
Wciągnął się i zaczyna mu się podobać francuski :)
Jeszcze mówi o tym, ze nikt nie chce się z nim bawić, ale tłumaczę mu, że jak opanuje język, to będzie rozchwytywany (tak było w polskim przedszkolu)- on ma niesamowite poczucie humoru. Pokazuję mu tez sceny z życia, które dowodzą, że jest lubiany, np. dziś.
Kiedy szliśmy po obiedzie do przedszkola, chłopczyk z Olafka grupy uśmiechnął się do niego i zawołał "Olaf" machając mu na powitanie. Olafek zawstydził się.
Powiedziałam mu, że chłopczyk pokazał, że go lubi, że chciałby się z nim bawić.
Ta sytuacja natychmiast znalazła się w naszym pamiętniczku....
3 zajęcia z judo z moim nieudolnym, bo opartym jedynie na inteligencji, a nie znajomości języka tłumaczeniu, przebiegły dobrze. Oleś zaczyna rozumieć samodzielnie coraz więcej komend-powtarzamy je razem w domu ("na brzuch", "na plecy", "bieg", "marsz"). Na razie Olafek nie chce wprowadzać do pamiętniczka zajęć z judo- chce, żeby tam było tylko to, co się dzieje w przedszkolu...
piątek, 12 września 2014
zmęczenie...samotność...
Otóż, podczas wieczornej pogawędki, synek wyznał mi, że smutno mu często w przedszkolu. Smutno, bo czuje się samotny, bo nie może porozmawiać z dziećmi. Czasem "ratuje mnie kapitan, bo ze mną rozmawia po polsku"- rozumiem, że jakiś wyimaginowany przyjaciel...
Pani twierdzi, że po dwóch tygodniach zaczął się uśmiechać do dzieci, ale wciąż tylko je obserwuje i bawi się sam. Dziś umówiła się z nim, że ona będzie uczyć go francuskiego, a on ją polskiego,bo jej dziadkowie byli Polakami - -Olafkowi bardzo się ta idea podoba :)
Dziś był już wyraźnie zmęczony po całym tygodniu (doszło też dwa razy w tyg judo) i sfrustrowany - zakazał mi używać języka francuskiego ("nigdy nie wolno co go używać").
W drodze powrotnej z przedszkola, wyznał mi, że jednak w Polsce było mu lepiej.
ja po drugiej lekcji francuskiego też czuję się nieco skołowana, ale wiadomo, że mi jako osobie dorosłej i świadomej, jest o wiele łatwiej- przede wszystkim wiem, czego się uczę i po co...
Pani twierdzi, że po dwóch tygodniach zaczął się uśmiechać do dzieci, ale wciąż tylko je obserwuje i bawi się sam. Dziś umówiła się z nim, że ona będzie uczyć go francuskiego, a on ją polskiego,bo jej dziadkowie byli Polakami - -Olafkowi bardzo się ta idea podoba :)
Dziś był już wyraźnie zmęczony po całym tygodniu (doszło też dwa razy w tyg judo) i sfrustrowany - zakazał mi używać języka francuskiego ("nigdy nie wolno co go używać").
W drodze powrotnej z przedszkola, wyznał mi, że jednak w Polsce było mu lepiej.
ja po drugiej lekcji francuskiego też czuję się nieco skołowana, ale wiadomo, że mi jako osobie dorosłej i świadomej, jest o wiele łatwiej- przede wszystkim wiem, czego się uczę i po co...
piątek, 5 września 2014
niepotrzebne porównania
Niepotrzebne! ale cóż? nasuwają się same...
1. Sprawy przedszkola. Wiem, że może jestem przewrażliwiona, ale przez ostatni rok dyrektorowałam w przedszkolu niepublicznym w Polsce i od środka dbałam o pewne rzeczy i teraz trudno mi znieść te dziwy, które się dzieją u mnie w Persan, bo nie twierdzę,iż w całej Francji/
Otóż: wygląda na to, że brak zmiany obuwia to mały pikuś. Tutaj nie myje się zębów po posiłku, co więcej w łazienkach nie ma mydła i jest jedynie zimna woda, a na moje pytanie, czy Olcio pamięta, ze po powrocie z podwórka należy umyć rączki, mój syn odpowiedział "Mamo, ja pamiętam i oszukuję panią, że chcę pipi, bo tu się nie myje rąk-idziemy od razu do sali".
A czy ktoś z Was widział sedes w przedszkolu w Persan? taki przedszkolny sedes nie ma żadnej nakładki-dzieci siadają na ten zimny edonit....
2. Sprawa druga: wszechobecny bród na ulicach/ Nikt mi nie powie,że to taka kultura, Co 10 kroków są kosze, ale człowiek idąc co chwilę wdeptuje w puszkę, papierek po lodach, jakąś folijkę. I jeśli kiedyś będziecie tu na spacerze, naprawdę patrzcie pod nogi- bo w każdym momencie na chodniku można wdepnąć w psią kupę (mimo iż na każdym tutejszym osiedlu jest specjalny parczek dla psów).
Dziś po raz pierwszy spotkałam się z Polką mieszkającą w Persan od półtora roku. Zapytałam ją, czy dobrze jej się tu mieszka. Nie odpowiedziała tak, nie odpowiedziała nie, odpowiedziała "męczy mnie ten bród", czyli to nie jest moje subiektywne odczucie :(
3. Przed odjazdem z Polski byłam z Olciem w mc'Donaldzie - obserwowałam z niemałym zaskoczeniem, jak menadżer uczył nowego pracownika, ze ma być czujny, że ma obserwować, co przetrzeć, co zetrzeć itd, a jak widzi, ze wszędzie jest czysto, to ma umyć drzwi wejsciowe. Byłam w szoku, ale u nas naprawdę jest czysto..
Apeluję do wszystkich "sprzątaczy" z Mc Donaldów- przyjeżdżajcie do Francji- nikt nie ściera stolików, nie biega i nie patrzy, czy jest czysto, a drzwi są tak umorusane, ze chyba tylko myją je wraz z wiosennymi porządkami... :D w toaletach nie ma papieru, żeby sobie ręce wytrze, gdy umyjesz je samą zimną wodą, bo mydła i ciepłej wody także i tu nie ma...
Przyznam się szczerze, że gdy dziś uświadomiłam sobie, ze za jakieś 40 dni będę w kraju, zrobiło mi się bardzo radośnie na sercu :) Nie wiem, dlaczego mój mąż chciał i chce tu zamieszkać...
1. Sprawy przedszkola. Wiem, że może jestem przewrażliwiona, ale przez ostatni rok dyrektorowałam w przedszkolu niepublicznym w Polsce i od środka dbałam o pewne rzeczy i teraz trudno mi znieść te dziwy, które się dzieją u mnie w Persan, bo nie twierdzę,iż w całej Francji/
Otóż: wygląda na to, że brak zmiany obuwia to mały pikuś. Tutaj nie myje się zębów po posiłku, co więcej w łazienkach nie ma mydła i jest jedynie zimna woda, a na moje pytanie, czy Olcio pamięta, ze po powrocie z podwórka należy umyć rączki, mój syn odpowiedział "Mamo, ja pamiętam i oszukuję panią, że chcę pipi, bo tu się nie myje rąk-idziemy od razu do sali".
A czy ktoś z Was widział sedes w przedszkolu w Persan? taki przedszkolny sedes nie ma żadnej nakładki-dzieci siadają na ten zimny edonit....
2. Sprawa druga: wszechobecny bród na ulicach/ Nikt mi nie powie,że to taka kultura, Co 10 kroków są kosze, ale człowiek idąc co chwilę wdeptuje w puszkę, papierek po lodach, jakąś folijkę. I jeśli kiedyś będziecie tu na spacerze, naprawdę patrzcie pod nogi- bo w każdym momencie na chodniku można wdepnąć w psią kupę (mimo iż na każdym tutejszym osiedlu jest specjalny parczek dla psów).
Dziś po raz pierwszy spotkałam się z Polką mieszkającą w Persan od półtora roku. Zapytałam ją, czy dobrze jej się tu mieszka. Nie odpowiedziała tak, nie odpowiedziała nie, odpowiedziała "męczy mnie ten bród", czyli to nie jest moje subiektywne odczucie :(
3. Przed odjazdem z Polski byłam z Olciem w mc'Donaldzie - obserwowałam z niemałym zaskoczeniem, jak menadżer uczył nowego pracownika, ze ma być czujny, że ma obserwować, co przetrzeć, co zetrzeć itd, a jak widzi, ze wszędzie jest czysto, to ma umyć drzwi wejsciowe. Byłam w szoku, ale u nas naprawdę jest czysto..
Apeluję do wszystkich "sprzątaczy" z Mc Donaldów- przyjeżdżajcie do Francji- nikt nie ściera stolików, nie biega i nie patrzy, czy jest czysto, a drzwi są tak umorusane, ze chyba tylko myją je wraz z wiosennymi porządkami... :D w toaletach nie ma papieru, żeby sobie ręce wytrze, gdy umyjesz je samą zimną wodą, bo mydła i ciepłej wody także i tu nie ma...
Przyznam się szczerze, że gdy dziś uświadomiłam sobie, ze za jakieś 40 dni będę w kraju, zrobiło mi się bardzo radośnie na sercu :) Nie wiem, dlaczego mój mąż chciał i chce tu zamieszkać...
czwartek, 4 września 2014
synek....
Moja gaduła, która fascynuje się językiem polskim, bardzo prze, by zacząć mówić po francusku- każdego dnia stara się przynieść nowe słowo, bądź zwrot, Dziś "a tut alor"...
Ranne rozstanie nie było łatwe- ledwo powstrzymane łzy i obietnica złożona łamanym głosem "mamusiu, narysuję Ci ładny obrazek"...
Po obiedzie Olcio nawet nie chciał wychodzić, bo pani miała poczytać mu bajeczkę. Poza tym bawił się z chłopcem i dwiema dziewczynkami. W co? w śmianie się ("wiesz mamusiu, że dzieci francuskie śmieją się po polsku"). Rano kilkakrotnie dopytywał, czy na pewno po południu musi wrócić, ale po południu poszedł chętnie. Dzieci były na placu zabaw. Olcio szybko wszedł, a ja zostałam poobserwować, jak się zachowuje.
I to, co zobaczyłam, poraniło mi duszę :( Oleś pobiegł na koniec boiska-tam, gdzie nikogo nie było i biegał dookoła drzewa. Znając go wiem, że robił wyścigi - pewnie z kolegą wiatrem... Potem opowiadał mi, że przewrócił się, miał wypadek, ale nikt tego nie widział...
Ja, żeby rozładować emocje, zjechałam na rowerze całe Persan...
Ranne rozstanie nie było łatwe- ledwo powstrzymane łzy i obietnica złożona łamanym głosem "mamusiu, narysuję Ci ładny obrazek"...
Po obiedzie Olcio nawet nie chciał wychodzić, bo pani miała poczytać mu bajeczkę. Poza tym bawił się z chłopcem i dwiema dziewczynkami. W co? w śmianie się ("wiesz mamusiu, że dzieci francuskie śmieją się po polsku"). Rano kilkakrotnie dopytywał, czy na pewno po południu musi wrócić, ale po południu poszedł chętnie. Dzieci były na placu zabaw. Olcio szybko wszedł, a ja zostałam poobserwować, jak się zachowuje.
I to, co zobaczyłam, poraniło mi duszę :( Oleś pobiegł na koniec boiska-tam, gdzie nikogo nie było i biegał dookoła drzewa. Znając go wiem, że robił wyścigi - pewnie z kolegą wiatrem... Potem opowiadał mi, że przewrócił się, miał wypadek, ale nikt tego nie widział...
Ja, żeby rozładować emocje, zjechałam na rowerze całe Persan...
środa, 3 września 2014
w przedszkolu - trudności
Według relacji Olafka dziś już dzieci go nie biły i nie szarpały, bo pani za karę stawia je w kącie. Podsumowałam to, że w takim razie jest dobrze, a on na to "mamo, jakby było mi tam dobrze, to bym ci powiedział" i za chwilę: "dlaczego dzieci nie są dla mnie miłe i wciąż nikt się ze mną nie bawi?".
Smutne to.
Pani powiedziała, że dziś kilka razy płakał...
Zaczyna łapać pierwsze słowa. Spytał mnie dziś po drodze, dlaczego samochód to włatir. Pani mu to powiedziała.
Po południu, żeby mu trochę osłodzić trudy poranka zabrałam go na wyprawę do młyna (Moulen de la Naze w Valmondois), do muzeum pociągów w Butry sur Oise (zamknięte, ale i tak weszliśmy, bo pan właściciel malował pociąg) i na koniec opowiedziałam mu o Van Gogh'u i pojechaliśmy do Auvers sur Oise- zwiedziliśmy zamek, zobaczyliśmy dom Van Gogh'a i słynne schody z jego obrazu, odwiedziliśmy jego grób na cmentarzu. Taka artystyczna wycieczka :)
Poniżej zdjęcia :)
Smutne to.
Pani powiedziała, że dziś kilka razy płakał...
Zaczyna łapać pierwsze słowa. Spytał mnie dziś po drodze, dlaczego samochód to włatir. Pani mu to powiedziała.
Po południu, żeby mu trochę osłodzić trudy poranka zabrałam go na wyprawę do młyna (Moulen de la Naze w Valmondois), do muzeum pociągów w Butry sur Oise (zamknięte, ale i tak weszliśmy, bo pan właściciel malował pociąg) i na koniec opowiedziałam mu o Van Gogh'u i pojechaliśmy do Auvers sur Oise- zwiedziliśmy zamek, zobaczyliśmy dom Van Gogh'a i słynne schody z jego obrazu, odwiedziliśmy jego grób na cmentarzu. Taka artystyczna wycieczka :)
Poniżej zdjęcia :)
... dzieje się, dzieje :)...
Tyle się dzieje, że trochę nie wyrabiam z opisywaniem tego, co u nas.
Byliśmy w muzeum samolotów, w muzeum renesansu w Ecouen, zrobiliśmy setki zdjęć,żeby było co wspominać, pożegnaliśmy wakacje...
I wczoraj pierwszy raz udaliśmy się z Olafkiem do przedszkola.
Dzieci 24 w grupie i dwie bardzo miłe panie. Dzień zaliczony, choć nie było lekko-emocji tyle, że razem z synem padłam o 21 i spałam do 7 rano.
Oleś trochę przerażony. Skarży się na dzieci, że:
1. Są bardzo niegrzeczne
2. Nie słuchają pani,
3.Biją go i szarpią oraz wyzywają od "Polako"
Pytał, dlaczego wszystkie dzieci oprócz jednej dziewczynki były dla niego niemiłe :(
I stwierdził, ze gdyby pani bardziej go pilnowała, to dzieci wtedy w swoich głowach pomyślałyby, że nie wolno go bić i szarpać, a tak myślą, ze wolno :(
Na razie wstrzymałam się od wszelakich rozmów z panią, ponieważ wyobraźnia mojego syna nie zna granic i liczę, że te zachowania w miarę upływu czasu, zaczną się zmieniać. Jeśli w poniedziałek jego opowieści się powtórzą, umówię się na rozmowę (trudno po angielsku będzie musiała pani parlać).
Kiedy odbierałam go o 16.00 był tak zmęczony, że na mój widok zwyczajnie się rozpłakał...nawet pani podsumowała "il e tre fatige". Poza tym oceniła go pozytywnie,że jest bardzo grzeczny (hmm, chyba aż za bardzo skoro daje się kopać, bić i szarpać) i że próbuje powtarzać francuskie słowa.
Dziś nie wstał już z tak promienistym uśmiechem jak wczoraj :( ale poszedł do sali sam, bez ociągania się i podszedł do bawiących się chłopców.Bardzo tęskni za dziećmi i marzy, że spotka dziecko, które mówi po polsku :)
Karolino,na Twoje pytanie odpowiadam:
mieszkamy w Persan,jakieś 30 min na północ od Paryża, departament Val d'Oise, niedaleko L'Isle Adam (7 km), graniczymy z Boumont i Chambly (tak na mapie, żeby ułatwić szukanie) :)
Byliśmy w muzeum samolotów, w muzeum renesansu w Ecouen, zrobiliśmy setki zdjęć,żeby było co wspominać, pożegnaliśmy wakacje...
I wczoraj pierwszy raz udaliśmy się z Olafkiem do przedszkola.
Dzieci 24 w grupie i dwie bardzo miłe panie. Dzień zaliczony, choć nie było lekko-emocji tyle, że razem z synem padłam o 21 i spałam do 7 rano.
Oleś trochę przerażony. Skarży się na dzieci, że:
1. Są bardzo niegrzeczne
2. Nie słuchają pani,
3.Biją go i szarpią oraz wyzywają od "Polako"
Pytał, dlaczego wszystkie dzieci oprócz jednej dziewczynki były dla niego niemiłe :(
I stwierdził, ze gdyby pani bardziej go pilnowała, to dzieci wtedy w swoich głowach pomyślałyby, że nie wolno go bić i szarpać, a tak myślą, ze wolno :(
Na razie wstrzymałam się od wszelakich rozmów z panią, ponieważ wyobraźnia mojego syna nie zna granic i liczę, że te zachowania w miarę upływu czasu, zaczną się zmieniać. Jeśli w poniedziałek jego opowieści się powtórzą, umówię się na rozmowę (trudno po angielsku będzie musiała pani parlać).
Kiedy odbierałam go o 16.00 był tak zmęczony, że na mój widok zwyczajnie się rozpłakał...nawet pani podsumowała "il e tre fatige". Poza tym oceniła go pozytywnie,że jest bardzo grzeczny (hmm, chyba aż za bardzo skoro daje się kopać, bić i szarpać) i że próbuje powtarzać francuskie słowa.
Dziś nie wstał już z tak promienistym uśmiechem jak wczoraj :( ale poszedł do sali sam, bez ociągania się i podszedł do bawiących się chłopców.Bardzo tęskni za dziećmi i marzy, że spotka dziecko, które mówi po polsku :)
Karolino,na Twoje pytanie odpowiadam:
mieszkamy w Persan,jakieś 30 min na północ od Paryża, departament Val d'Oise, niedaleko L'Isle Adam (7 km), graniczymy z Boumont i Chambly (tak na mapie, żeby ułatwić szukanie) :)
środa, 27 sierpnia 2014
Mamy przedszkole
Radość i niepokój wypełniają mi serce. Otóż dziś zadzwonił na mój telefon francuski numer- nie miałam żadnych wątpliwości, kto to i co to za instytucja. Moment koszmarny! ja w pralni, a mój mąż z synkiem na boisku. Mówię miłej pani, że ja nie parle pa franse, że może ęgle? pani chętnie na ęgle, ale słabo mówi, ja też nie najlepiej... :( zrozumiałam, ze mam jutro pojawić się w przedszkolu i dograć szczegóły. rzucam więc w pralni pranie, które właśnie się wyprało i gnam na boisko szukać mojego francuskojęzycznego męża. Pani chce się rozłączyć, więc ja chyba bijąc prędkość światła myślę, jak ją zatrzymać przy telefonie i dobiec do tego boiska. Pytam panią, gdzie jest to przedszkole, a ona mi na to "Aj dont ju anderstend". Bięgnę i tłumaczę, że nie wiem, gdzie jest przedszkole: strit, ri, where, o e ekol maternel?" a ta mnie pyta, gdzie ja mieszkam i czy jutro rano moge być u niej w przedszkolu. Mówię, że mogę, tylko nie wiem, gdzie...
I wtedy widze na horyzoncie mego męża. Żeby nie przerwała rozmowy, podaję cały swój adres i informuję, że jest już mój mąż i (UWAGA) "ona mówi po francusku"- z tego stresu z męża kobietę zrobiłam.
Jutro o 10.00 idę na spotkanie.
I mam stresa, bo edukacja francuska w przedszkolu jest już bardzo podobna do szkolnej. I zwyczajnie się boję... mój Oleś, który kocha biegać i kopać piłkę nie usiedzi tylu godzin na tyłku- na dodatek bez znajomości języka.
Ech, z ciężkim sercem kładę się spać...
I wtedy widze na horyzoncie mego męża. Żeby nie przerwała rozmowy, podaję cały swój adres i informuję, że jest już mój mąż i (UWAGA) "ona mówi po francusku"- z tego stresu z męża kobietę zrobiłam.
Jutro o 10.00 idę na spotkanie.
I mam stresa, bo edukacja francuska w przedszkolu jest już bardzo podobna do szkolnej. I zwyczajnie się boję... mój Oleś, który kocha biegać i kopać piłkę nie usiedzi tylu godzin na tyłku- na dodatek bez znajomości języka.
Ech, z ciężkim sercem kładę się spać...
środa, 20 sierpnia 2014
króciutko - duma :)
W dniu wczorajszym sama, łamanym francuskim, na migi i łamanym angielskim po drugiej stronie załatwiłam Olafkowi przedszkole :) dogadałam się, zrozumiałam wszystko, dałam dokumenty odpowiednie i duma mnie rozpiera :)
Oczywiście i ja i pani w okienku miałyśmy ogromną dozę poczucia humoru i chyba tylko to nas uratowało :)
Zaczęłam zdanie od "nie mówię po francusku",ponieważ to rewelacyjnie działa- wszyscy koncentrują się bardzo, a w ich oczach widać przerażenie :O, matko, co mnie teraz czeka", a potem dałam czadu - pochwaliłam się wszystkim, czego się w samotności nauczyłam :):
- gdzie mogę zapisać syna do przedszkola?
- że chciałabym zapisać syna do przedszkola,
- że mam dokumenty i dalej już poszło...
na jakieś pytania odpowiadałam chyba prawidłowo i zrozumiałam, co dalej :)
Taka byłam szczęśliwa, ze mi się udało, ze nawet zapomniałam nakarmić swoja zwierzynę...
a oto zdjęcia moich podopiecznych:
Oczywiście i ja i pani w okienku miałyśmy ogromną dozę poczucia humoru i chyba tylko to nas uratowało :)
Zaczęłam zdanie od "nie mówię po francusku",ponieważ to rewelacyjnie działa- wszyscy koncentrują się bardzo, a w ich oczach widać przerażenie :O, matko, co mnie teraz czeka", a potem dałam czadu - pochwaliłam się wszystkim, czego się w samotności nauczyłam :):
- gdzie mogę zapisać syna do przedszkola?
- że chciałabym zapisać syna do przedszkola,
- że mam dokumenty i dalej już poszło...
na jakieś pytania odpowiadałam chyba prawidłowo i zrozumiałam, co dalej :)
Taka byłam szczęśliwa, ze mi się udało, ze nawet zapomniałam nakarmić swoja zwierzynę...
a oto zdjęcia moich podopiecznych:
niedziela, 17 sierpnia 2014
muszę to napisać - moje spotkanie ze służbą zdrowia
We czwartek udaliśmy się z Olciem na wizytę lekarską w celu uzyskania zgody lekarskiej na uczęszczanie przez Olcia do Przedszkola.
Przychodnia w starym baraku -gorzej niż u nas w latach 80-tych. W środku przerażający widok - stare, zniszczone wyposażenie, dziurawe siedzenia... Nawet zdjęcia sprzed 15 lat chyba- wypłowiałe i nieaktualne.
Najlepszy jednak widok wzbudziło we mnie mydło w łazience. Gdyby nie inteligencja mojego syna, nawet nie wpadłabym na to, co to jest. Przepraszam, ale wyglądem przypomina wibrator. Zastanowiło mnie tylko, dlaczego jest umieszczony w odwrotnym kierunku. Wtedy mój syn dotknął tego i powiedział "mamo, to mydło". Normalnie szok! (jak zgram to umieszczę zdjęcie).
Wizyta u lekarza w porządku, ale w Polsce jak się idzie prywatnie do lekarza, tez jest w porządku. Zaświadczenie dostaliśmy, nawet (UWAGA) dostaliśmy skierowanie do kardiologa, bo Olcio powinien mieć wizytę kontrolną w październiku i zapisano nas na szczepionkę MMR (druga dawka), co wbiło mnie w konsternację, bo nikt mi u nas nie powiedział, ze mały ma mieć jakąś druga dawkę (zadzwoniłam do przychodni w PL i się dowiedziałam, ze jest druga dawka, ale w 9 roku życia).
Mój wniosek po tej wizycie:
Polacy macie naprawdę śliczny, zadbany kraj, z pięknymi placami zabaw i czystymi, miłymi przychodniami- doceńcie to!
Umieszczam zdjęcie mydła :) z łazienki w publicznej przychodni:
Przychodnia w starym baraku -gorzej niż u nas w latach 80-tych. W środku przerażający widok - stare, zniszczone wyposażenie, dziurawe siedzenia... Nawet zdjęcia sprzed 15 lat chyba- wypłowiałe i nieaktualne.
Najlepszy jednak widok wzbudziło we mnie mydło w łazience. Gdyby nie inteligencja mojego syna, nawet nie wpadłabym na to, co to jest. Przepraszam, ale wyglądem przypomina wibrator. Zastanowiło mnie tylko, dlaczego jest umieszczony w odwrotnym kierunku. Wtedy mój syn dotknął tego i powiedział "mamo, to mydło". Normalnie szok! (jak zgram to umieszczę zdjęcie).
Wizyta u lekarza w porządku, ale w Polsce jak się idzie prywatnie do lekarza, tez jest w porządku. Zaświadczenie dostaliśmy, nawet (UWAGA) dostaliśmy skierowanie do kardiologa, bo Olcio powinien mieć wizytę kontrolną w październiku i zapisano nas na szczepionkę MMR (druga dawka), co wbiło mnie w konsternację, bo nikt mi u nas nie powiedział, ze mały ma mieć jakąś druga dawkę (zadzwoniłam do przychodni w PL i się dowiedziałam, ze jest druga dawka, ale w 9 roku życia).
Mój wniosek po tej wizycie:
Polacy macie naprawdę śliczny, zadbany kraj, z pięknymi placami zabaw i czystymi, miłymi przychodniami- doceńcie to!
Umieszczam zdjęcie mydła :) z łazienki w publicznej przychodni:
środa, 13 sierpnia 2014
kryzys
Ciągle padający deszcz i wczorajsza wyprawa do pralni z 16 kg praniem spowodowały u mnie kryzys.
JA CHCĘ WRÓCIĆ DO POLSKI!!!
Ludzie mili i wszystko ok, ale nie wyobrażam sobie jesieni i zimy bez pralki i samochodu... nie wyobrażam sobie, że w śnieg i deszcz z opatulonym dzieckiem będę kilka km jechała na rowerze po zakupy bądź do pralni (tam to bez roweru)...
Poza tym od dwóch dni nie mam ciepłej wody. I uwaga; komentarz właściciela wybrzmiał tak:
" ja używałem tego podgrzewacza 10 lat i nigdy mi się nie zepsuł".
Noż, rzeczywiście- argument godny zauważenia. Dziwne, żeby rzeczy po latach się psuły? coś nie tak - to chyba nie w stylu francuskim? nie te standardy... tu po latach rzeczy stają się coraz bardziej sprawne- nowe mogą się psuć, ale nie stare..
A jak pociąg przejeżdża to podłoga mi się trzęsie...
JA CHCĘ WRÓCIĆ DO POLSKI!!!
Ludzie mili i wszystko ok, ale nie wyobrażam sobie jesieni i zimy bez pralki i samochodu... nie wyobrażam sobie, że w śnieg i deszcz z opatulonym dzieckiem będę kilka km jechała na rowerze po zakupy bądź do pralni (tam to bez roweru)...
Poza tym od dwóch dni nie mam ciepłej wody. I uwaga; komentarz właściciela wybrzmiał tak:
" ja używałem tego podgrzewacza 10 lat i nigdy mi się nie zepsuł".
Noż, rzeczywiście- argument godny zauważenia. Dziwne, żeby rzeczy po latach się psuły? coś nie tak - to chyba nie w stylu francuskim? nie te standardy... tu po latach rzeczy stają się coraz bardziej sprawne- nowe mogą się psuć, ale nie stare..
A jak pociąg przejeżdża to podłoga mi się trzęsie...
wtorek, 12 sierpnia 2014
Kolejne 4 dni minęły...
4 długie dni nie zaglądałam do internetu- to chyba znak, że życie zaczyna wciągać mnie w swój wir :)
Otóż w sobotę raniutko zakupiłam rower i fotelik dla synka i podróżujemy :D Ech, nareszcie czuję się trochę wolniejsza- aż się boję powrotu zimy... bo sama to jeszcze, a z synem... nie bardzo...
Ja, uzależniona od samochodu, już właściwie dwa miesiące żyję bez swego nałogu. Tęsknię. Nawet bardzo, a ten rower to taka namiastka wolności i mobilności :)
oto mój pojazd :) ja i mój synek...
I dlatego zaniedbałam całkowicie moje łabędzie (szare już są białe), nutrie i kaczki...
ale za raz umieszczę ich zdjęcia.
Otóż w sobotę raniutko zakupiłam rower i fotelik dla synka i podróżujemy :D Ech, nareszcie czuję się trochę wolniejsza- aż się boję powrotu zimy... bo sama to jeszcze, a z synem... nie bardzo...
Ja, uzależniona od samochodu, już właściwie dwa miesiące żyję bez swego nałogu. Tęsknię. Nawet bardzo, a ten rower to taka namiastka wolności i mobilności :)
oto mój pojazd :) ja i mój synek...
I dlatego zaniedbałam całkowicie moje łabędzie (szare już są białe), nutrie i kaczki...
ale za raz umieszczę ich zdjęcia.
W sobotę pojechałam do sklepu-targu-lodówki (bo nie wiem jakiej użyć nazwy, by oddać sens tego sklepu).
Zobaczyłam takie owoce i warzywa i taką ich różnorodnością w jednym rodzaju, że miałam wrażenie, że dosłownie zbzikuę. Melon? o tam melon-tu jest ich 4 rodzaje. papej?- 3 rodzaje, 2 rodzaje fig (świeżych), świeże korniszonki i wiele, wiele cudów...
Zakupiłam tomatillo (z cukrem mniam) i chyuotte - wczoraj przyrządziłam z nowymi produktami świeżą sałatę. palce lizać.
Zaczynam wiec nową podróż-z tej nad rzeczkę, rowerem na targi po pyszne, świeże, sezonowe i nieznane mi warzywa i owoce :D
W niedzielę lało, ale mimo tego wybraliśmy się 30 km obejrzeć zamek na wodzie w Chantilly.
Oto on:
piątek, 8 sierpnia 2014
Plusy dla Francji
Dziś chcę napisać o dwóch wydarzeniach, dzięki którym Francja zyskuje nad Polską, bo wciąż jeszcze wszytko porównuję-nawet ceny :)
Otóż, w dniu wczorajszym miałam takie zdarzenie:
mój synek jechał na rowerze, a ponieważ jeździ jeszcze na dwóch kółkach bardzo niepewnie, ja mam przymusowy jogging. Minął nas autobus jadący do Boumont, jakieś 500 metrów od nas miał przestanek. I wyobraźcie sobie, że czekał na tym przystanku aż do niego dojechaliśmy i zamknął dopiero drzwi, gdy okazało się, że nie biegniemy do autobusu.
Ileż razy w Polsce zdarzało mi się, ze kierowca autobusu zamykał mi drzwi tuż przed nosem :( a tu czeka 5 minut, by się upewnić, że nie biegniemy do niego :)
Kiedyś w Warszawie zdarzyło mi się, ze drzwi autobusu przycięły mi stopę,a kierowca ruszył mimo krzyku pasażerów (ja już byłam na zewnątrz).
Drugie wydarzenie.
Każdy, kto tu wynajmuje mieszkanie ma prawo do otrzymania dofinansowania opłat :) Próbowaliśmy przez internet uzupełnić podanie o takie dofinansowanie, ale w pewnym momencie zabrakło nam jakiś danych i przerwaliśmy tę czynność. na drugi dzień rano otrzymaliśmy maila z prośbą, byśmy nie zapomnieli o uzupełnieniu danych, by Państwo Francuskie mogło udzielić nam dofinansowania :) PROŚBĘ!
No i do końca sierpnia mamy lodówkę :) pożyczył nam nasz "przewodnik" po Persan- Arab Aziz :)
3 dzień pada, ale i tak wychodzimy -przedwczoraj byliśmy na rowerze i wczoraj też (tzn syn jechał, a ja biegłam), mimo mżawki było ciepło-dziś już chłodniej, ale też wyjdziemy.
Wczoraj się opłaciło- na karmienie przyszły 3 nutrie :), potem spotkaliśmy zająca i 15 jaszczurek :)
Otóż, w dniu wczorajszym miałam takie zdarzenie:
mój synek jechał na rowerze, a ponieważ jeździ jeszcze na dwóch kółkach bardzo niepewnie, ja mam przymusowy jogging. Minął nas autobus jadący do Boumont, jakieś 500 metrów od nas miał przestanek. I wyobraźcie sobie, że czekał na tym przystanku aż do niego dojechaliśmy i zamknął dopiero drzwi, gdy okazało się, że nie biegniemy do autobusu.
Ileż razy w Polsce zdarzało mi się, ze kierowca autobusu zamykał mi drzwi tuż przed nosem :( a tu czeka 5 minut, by się upewnić, że nie biegniemy do niego :)
Kiedyś w Warszawie zdarzyło mi się, ze drzwi autobusu przycięły mi stopę,a kierowca ruszył mimo krzyku pasażerów (ja już byłam na zewnątrz).
Drugie wydarzenie.
Każdy, kto tu wynajmuje mieszkanie ma prawo do otrzymania dofinansowania opłat :) Próbowaliśmy przez internet uzupełnić podanie o takie dofinansowanie, ale w pewnym momencie zabrakło nam jakiś danych i przerwaliśmy tę czynność. na drugi dzień rano otrzymaliśmy maila z prośbą, byśmy nie zapomnieli o uzupełnieniu danych, by Państwo Francuskie mogło udzielić nam dofinansowania :) PROŚBĘ!
No i do końca sierpnia mamy lodówkę :) pożyczył nam nasz "przewodnik" po Persan- Arab Aziz :)
3 dzień pada, ale i tak wychodzimy -przedwczoraj byliśmy na rowerze i wczoraj też (tzn syn jechał, a ja biegłam), mimo mżawki było ciepło-dziś już chłodniej, ale też wyjdziemy.
Wczoraj się opłaciło- na karmienie przyszły 3 nutrie :), potem spotkaliśmy zająca i 15 jaszczurek :)
środa, 6 sierpnia 2014
dzień 12
Leje...i leje...
dobrze, że wczorajszego obiadu trochę zostało, to dziecko będzie miało, co zjeść :)
...ech, ten brak lodówki jednak mi doskwiera :(
kto chętny, by zrobić mi zakupy? tu,niestety, nie ma Tesco z dostawą do domu :D
Sam, to poszłabym w tę ulewę, ale z 4-letnim synkiem, nie mam ochoty. Wejście w każdą kałużę bardzo spowolniłoby nam dojście...
I ciekawe, co z naszymi świeżo narodzonymi łabądkami :)???
dobrze, że wczorajszego obiadu trochę zostało, to dziecko będzie miało, co zjeść :)
...ech, ten brak lodówki jednak mi doskwiera :(
kto chętny, by zrobić mi zakupy? tu,niestety, nie ma Tesco z dostawą do domu :D
Sam, to poszłabym w tę ulewę, ale z 4-letnim synkiem, nie mam ochoty. Wejście w każdą kałużę bardzo spowolniłoby nam dojście...
I ciekawe, co z naszymi świeżo narodzonymi łabądkami :)???
wtorek, 5 sierpnia 2014
dzień 11!
Dziś zamiast w kierunku rzeczki poszliśmy w lewo, co znaczy, że weszliśmy trochę w głąb naszego miasteczka. Odnalazłam 3 ecole maternelle- czyli po naszemu przedszkola i jeden żłobek i chyba przychodnię dziecięcą :)
Pooglądaliśmy osiedla mieszkaniowe - i znów nasunęło mi się wspomnienie z lat dziecięcych: mnóstwo dzieci pomiędzy blokami. Placów zabaw brak, więc grają w chowanego, berka,w coś tam się bawią. Poprzyglądałam im się-chyba zaczynam tęsknić za praca z dziećmi :(
Muszę się pochwalić :), bowiem w dniu dzisiejszym zakupiłam sobie doładowanie do Lycamobile-a dokonałam tego w języku francuskim. Duma mnie rozpiera :) wiem, wiem, że banał, ale dla kogoś z zerową znajomością języka to naprawdę wielki wyczyn :)
W związku z innym kierunkiem wyprawy, nie wiem, co tam u kaczek słychać :)
Idę robić koktail bananowy, bo mi się mleko zepsuje :D
Pooglądaliśmy osiedla mieszkaniowe - i znów nasunęło mi się wspomnienie z lat dziecięcych: mnóstwo dzieci pomiędzy blokami. Placów zabaw brak, więc grają w chowanego, berka,w coś tam się bawią. Poprzyglądałam im się-chyba zaczynam tęsknić za praca z dziećmi :(
Muszę się pochwalić :), bowiem w dniu dzisiejszym zakupiłam sobie doładowanie do Lycamobile-a dokonałam tego w języku francuskim. Duma mnie rozpiera :) wiem, wiem, że banał, ale dla kogoś z zerową znajomością języka to naprawdę wielki wyczyn :)
W związku z innym kierunkiem wyprawy, nie wiem, co tam u kaczek słychać :)
Idę robić koktail bananowy, bo mi się mleko zepsuje :D
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
dzień 10!
... wczorajsza wycieczka do Paryża jednak obojgu (mi i synkowi) dała nieźle w kość... naprawdę ledwo doszliśmy do naszego Leclerka, a trzeba było, bo lodówka nie działa, i mimo iż u nas tylko 24 stopnie, to jedzenie się psuje. Trzeba było iść kupić coś, co zjemy na obiad i kolację. Z Polski dochodzą mnie wieści o 35 stopniowych upałach-brr, a u nas tak miło :D
... kolorowych brudów nazbierałam, więc trzeba było to rano wyprać. Płukałam stojąc na jednej nodze - nie da się dojść bliżej kranu - kto nie wierzy, zapraszam na pranie... Skutkiem tego był jakiś naciągnięty nerw czy co, bo potem odgiąć w lewo się nie mogłam.
Po tym praniu, wypiciu herbaty, zbudowaniu z synem torów pociągowych i domku pod jego łóżkiem piętrowym, wybraliśmy się karmić kaczki (jak dobrze, że one po polsku rozumieją). Kaczki owszem przypłynęły na jedzenie, ale łabędzie uznały, ze o 14.00 to trochę za późno na obiad i olały nas wielkim łukiem. Nutria też nie przypłynęła :( Za to okazało się, że podczas weekendu wykluły się dwa maleńkie łąbądki (jak to się zwie? gdy jest takie małe???) :D szare,brzydkie, ale takie dostojne...
Szybkie zakupy i powrót do domu. Dziś (HA!) udało mi się namówić mojego syna, żeby nie ciągnął tej hulajnogi i wróciliśmy jak ludzie :)
... kolorowych brudów nazbierałam, więc trzeba było to rano wyprać. Płukałam stojąc na jednej nodze - nie da się dojść bliżej kranu - kto nie wierzy, zapraszam na pranie... Skutkiem tego był jakiś naciągnięty nerw czy co, bo potem odgiąć w lewo się nie mogłam.
Po tym praniu, wypiciu herbaty, zbudowaniu z synem torów pociągowych i domku pod jego łóżkiem piętrowym, wybraliśmy się karmić kaczki (jak dobrze, że one po polsku rozumieją). Kaczki owszem przypłynęły na jedzenie, ale łabędzie uznały, ze o 14.00 to trochę za późno na obiad i olały nas wielkim łukiem. Nutria też nie przypłynęła :( Za to okazało się, że podczas weekendu wykluły się dwa maleńkie łąbądki (jak to się zwie? gdy jest takie małe???) :D szare,brzydkie, ale takie dostojne...
Szybkie zakupy i powrót do domu. Dziś (HA!) udało mi się namówić mojego syna, żeby nie ciągnął tej hulajnogi i wróciliśmy jak ludzie :)
wpisy z facebooka-dla tych, którzy ich tam nie czytali
wpis 1:
4 dzień w Persan!
Oleś tęskni za Polską, babcią i placami zabaw. Tu marnie są wyposażone- zjeżdzalnia i skoczki tylko, a on chce piaskownicę i huśtawki a i jeszcze trampolina mu sie marzy.... Może pod blokiem mu postawię? podobno ten placyk zieleni jest nasz- ale czemu, skoro mieszkań jest 6? tajemnica...
Bez pralki, bez lodówki, wody ciepłej starcza do 16-stej Ubaw po pachy... Witaj FRANCE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! namiot i wakacje normalnie
wpis 2:
ale żeby nie było, ze tylko narzekam
produkty bez konserwantów, barwników, glutaminianów i benzoesanów w każdym sklepie , więc moje dziecko może nareszcie normalnie jeść
pięknie pachnące płyny do płukania-ech! u nas 1/4 tego zapachu...
pogoda 21-28 stopni - nie smażymy się
owoce o prawdziwym smaku...
ceny identyczne z polskimi, bądź nawet niższe
jak coś mi się jeszcze przypomni, dopiszę
wpis 3:
Kolejny dzień- kolejny 3-godzinny spacer! Nasza miejscowość poznana, więc powoli zwiedzam najbliższą. Ludzie sympatyczni-gdybym znała język na wyższym poziomie niż : :nie rozumiem", "nie mówię po francusku", "jestem Polką", to nawet miałabym z kim pogadać, np. z miłą starsza panią rownież zmieżajacą w kierunku Leclerca :)- próbowała... ....
Dziś oprócz zakupu bananów, czyli 30 minutowego spaceru do sklepu, karmienie kaczek i łabędzi...
Poza ludźmi, łabędziami i kaczkami, napotkaliśmy: czarnego kota sąsiadów, szczura pod samym Merostwem, 2 zające, kilka przepięknych ptaków i zdechłą maleńką myszkę...
wpis 4:
Który to dzień?
Szósty!
Ha, i nowe przygody, których pewnie nikt się nie spodziewa. Otóż, cały poprzedni rok szkolny poświęciłam (dosłownie) na leczenie zębów, żeby przez najbliższe lata, nie zaprzyjaźniać się z francuskimi dentystami. W ciągu 9 miesięcy zapłaciłam dentyście ponad 10 tysięcy i co?
I dziś rano wylądowałam u francuskiego dentysty, który zna tak angielski, jak ja, więc dogadaliśmy się, aczkolwiek oboje nie czuliśmy się komfortowo.
Żyd, wiec w myślach błagałam Boga, by pobłogosławił jego ręce i oczy.
Zrobił mi co trzeba- przepisał antybiotyk i inne konieczne leki i w sumie wszystko wyjaśnił- silne bakteryjne zapalenie zęba! 120 euro mu zostawiłam i szczęśliwa poszłam do domu myć 4 okna o rozmiarach 2,40 na metr.
Umyłam okna, zrobiłam dziecku obiad, bo sama nie byłam w stanie szczęki otworzyć i wyruszyliśmy w nieznane. Syn wybrał park, żebyśmy pograli w piłkę.
Przypomniało mi się, ze dentysta kazał się oszczędzać, ale było już za późno- okna pomyte, firanki powieszone, to i pograć w piłkę też można.
W parku w ciągu dnia jesteśmy tylko ja i mój syn, a po południu okazuje się, ze całe Persan przychodzi do parku. Poczułam się jak w czasach mojego dzieciństwa- wszędzie dzieci i młodzież. Grający w kosza, w nogę, jeżdżący na rowerach, bawiący się w chowanego. Na trawie całe rodziny- sielanka...
Oleś onieśmielony, ale uwaga- podziękował panu, który przytrzymał mu furtkę mówiąc "merci"
wpis 5:
Dziś podczas karmienia kaczek i łabędzi (to będzie chyba moje jedyne zajęcie we Francji), podpłynęło do nas dziwne stworzenie. Gdy zobaczyłam jego ogon, w przerażeniu zaczęłam uciekać-pewna, że to jakiś szczur-mutant ( w końcu tutaj tak dbają o jedzenie). Mój synek zaczął krzyczeć: "mamo, nie uciekaj - to bóbr". Ten jego krzyk pozwolił mi zatrzymac się i spojrzec na to zwierzę- nie był to bóbr, ale też nie szczur! Obfotografowałam zwierzę z każdej strony i sprawdziłam na googlach- NUTRIA!
Zaczynam być rozpoznawalna w miasteczku - pan ochroniarz w leclercu, właściciel arabskiego sklepu i jakis pan w samochodzie wykrzyknęli do mnie dziś radośnie Bonjour! i jeszcze skośnooka pani Chyba będę znana z tego, ze jako jedyna robię zakupy bez samochodu i wożę je na hulajnodze Wzbudza to ogólny zachwyt (te zakupy na hulajnodze), ale tempo Olafka zmusza mnie to niestandardowych rozwiązań-on się zwyczajnie wlecze... i za każdym razem ciągnie tę hulajnogę, choć po 5 minutach ma jej dość.
wpis 6:
Dziś spokojnie i bez wielkich przeżyć. Nauczyłam się obsługiwać pralkę w pralni miejskiej- jakby ktoś kiedyś potrzebował tej umiejętności, to proszę pamiętac, ze przyciski uderzamy zdecydowanie i mocno, a na końcu wciskamy # - nigdzie tego nikt nie napisał w tej pralni.
Z nikim nie nawiązałam żadnych relacji, bo męża miałam obok
wpis 7:
Mąż przewiercił w lodówce zamrażalnik z nadzieją, że chłód spłynie do niedziałającej lodówki. I tak się teraz zastanawiam, czy nie stracimy przy okazji zamrażalnika brak lodówki jednak mi doskwiera- żeby jedzenie mi się nie marnowało, żrę na potęgę i obawiam się, ze nawet te 4-godzinne spacery mi nie pomogą... i ci nieliczni mężczyźni już nie będą mi mówić "bonjour"...tak radośnie.
wpis 8:
No i lodówka przestała działać :(jednak prawa fizyki są silniejsze od nadziei mego męża!) Ciepło zawsze idzie w górę, a to zimno tak się z nim zaprzyjaźniło, że zamrażalnik też się zepsuł...
Wczoraj Paryż! Przede wszystkim pod kątem dziecka, więc wesołe miasteczko, ale nam też coś od życia skapnęło bo wejście do Luwru w dniu wczorajszym było gratis i dosłownie w ostatniej chwili (bo nas wpuszczono jako ostatnich) zobaczyliśmy Mona Lizę i parę innych dzieł sztuki...
A na koniec zapoznaliśmy sie z panem policjantem, ponieważ mój syn musiał koniecznie wiedzieć, dlaczego policja jeździ na rowerach, bo w PL przecież mają samochody. Pan policjant nam wszystko wytłumaczył i nawet zrobił z Olim zdjęcie i co się wieczorem okazało, gdy oglądaliśmy te zdjęcia???
... że to był Niemiecki Policjant ma napis "Polizei" ale pięknie mówił po francusku, co bardzo podniosło mnie na duchu, bo skoro taki Niemiec może, to ja też
4 dzień w Persan!
Oleś tęskni za Polską, babcią i placami zabaw. Tu marnie są wyposażone- zjeżdzalnia i skoczki tylko, a on chce piaskownicę i huśtawki a i jeszcze trampolina mu sie marzy.... Może pod blokiem mu postawię? podobno ten placyk zieleni jest nasz- ale czemu, skoro mieszkań jest 6? tajemnica...
Bez pralki, bez lodówki, wody ciepłej starcza do 16-stej Ubaw po pachy... Witaj FRANCE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
wpis 2:
ale żeby nie było, ze tylko narzekam
produkty bez konserwantów, barwników, glutaminianów i benzoesanów w każdym sklepie , więc moje dziecko może nareszcie normalnie jeść
pięknie pachnące płyny do płukania-ech! u nas 1/4 tego zapachu...
pogoda 21-28 stopni - nie smażymy się
owoce o prawdziwym smaku...
ceny identyczne z polskimi, bądź nawet niższe
jak coś mi się jeszcze przypomni, dopiszę
wpis 3:
Kolejny dzień- kolejny 3-godzinny spacer! Nasza miejscowość poznana, więc powoli zwiedzam najbliższą. Ludzie sympatyczni-gdybym znała język na wyższym poziomie niż : :nie rozumiem", "nie mówię po francusku", "jestem Polką", to nawet miałabym z kim pogadać, np. z miłą starsza panią rownież zmieżajacą w kierunku Leclerca :)- próbowała... ....
Dziś oprócz zakupu bananów, czyli 30 minutowego spaceru do sklepu, karmienie kaczek i łabędzi...
Poza ludźmi, łabędziami i kaczkami, napotkaliśmy: czarnego kota sąsiadów, szczura pod samym Merostwem, 2 zające, kilka przepięknych ptaków i zdechłą maleńką myszkę...
wpis 4:
Który to dzień?
Szósty!
Ha, i nowe przygody, których pewnie nikt się nie spodziewa. Otóż, cały poprzedni rok szkolny poświęciłam (dosłownie) na leczenie zębów, żeby przez najbliższe lata, nie zaprzyjaźniać się z francuskimi dentystami. W ciągu 9 miesięcy zapłaciłam dentyście ponad 10 tysięcy i co?
I dziś rano wylądowałam u francuskiego dentysty, który zna tak angielski, jak ja, więc dogadaliśmy się, aczkolwiek oboje nie czuliśmy się komfortowo.
Żyd, wiec w myślach błagałam Boga, by pobłogosławił jego ręce i oczy.
Zrobił mi co trzeba- przepisał antybiotyk i inne konieczne leki i w sumie wszystko wyjaśnił- silne bakteryjne zapalenie zęba! 120 euro mu zostawiłam i szczęśliwa poszłam do domu myć 4 okna o rozmiarach 2,40 na metr.
Umyłam okna, zrobiłam dziecku obiad, bo sama nie byłam w stanie szczęki otworzyć i wyruszyliśmy w nieznane. Syn wybrał park, żebyśmy pograli w piłkę.
Przypomniało mi się, ze dentysta kazał się oszczędzać, ale było już za późno- okna pomyte, firanki powieszone, to i pograć w piłkę też można.
W parku w ciągu dnia jesteśmy tylko ja i mój syn, a po południu okazuje się, ze całe Persan przychodzi do parku. Poczułam się jak w czasach mojego dzieciństwa- wszędzie dzieci i młodzież. Grający w kosza, w nogę, jeżdżący na rowerach, bawiący się w chowanego. Na trawie całe rodziny- sielanka...
Oleś onieśmielony, ale uwaga- podziękował panu, który przytrzymał mu furtkę mówiąc "merci"
wpis 5:
Dziś podczas karmienia kaczek i łabędzi (to będzie chyba moje jedyne zajęcie we Francji), podpłynęło do nas dziwne stworzenie. Gdy zobaczyłam jego ogon, w przerażeniu zaczęłam uciekać-pewna, że to jakiś szczur-mutant ( w końcu tutaj tak dbają o jedzenie). Mój synek zaczął krzyczeć: "mamo, nie uciekaj - to bóbr". Ten jego krzyk pozwolił mi zatrzymac się i spojrzec na to zwierzę- nie był to bóbr, ale też nie szczur! Obfotografowałam zwierzę z każdej strony i sprawdziłam na googlach- NUTRIA!
Zaczynam być rozpoznawalna w miasteczku - pan ochroniarz w leclercu, właściciel arabskiego sklepu i jakis pan w samochodzie wykrzyknęli do mnie dziś radośnie Bonjour! i jeszcze skośnooka pani Chyba będę znana z tego, ze jako jedyna robię zakupy bez samochodu i wożę je na hulajnodze Wzbudza to ogólny zachwyt (te zakupy na hulajnodze), ale tempo Olafka zmusza mnie to niestandardowych rozwiązań-on się zwyczajnie wlecze... i za każdym razem ciągnie tę hulajnogę, choć po 5 minutach ma jej dość.
wpis 6:
Dziś spokojnie i bez wielkich przeżyć. Nauczyłam się obsługiwać pralkę w pralni miejskiej- jakby ktoś kiedyś potrzebował tej umiejętności, to proszę pamiętac, ze przyciski uderzamy zdecydowanie i mocno, a na końcu wciskamy # - nigdzie tego nikt nie napisał w tej pralni.
Z nikim nie nawiązałam żadnych relacji, bo męża miałam obok
wpis 7:
Mąż przewiercił w lodówce zamrażalnik z nadzieją, że chłód spłynie do niedziałającej lodówki. I tak się teraz zastanawiam, czy nie stracimy przy okazji zamrażalnika brak lodówki jednak mi doskwiera- żeby jedzenie mi się nie marnowało, żrę na potęgę i obawiam się, ze nawet te 4-godzinne spacery mi nie pomogą... i ci nieliczni mężczyźni już nie będą mi mówić "bonjour"...tak radośnie.
wpis 8:
No i lodówka przestała działać :(jednak prawa fizyki są silniejsze od nadziei mego męża!) Ciepło zawsze idzie w górę, a to zimno tak się z nim zaprzyjaźniło, że zamrażalnik też się zepsuł...
Wczoraj Paryż! Przede wszystkim pod kątem dziecka, więc wesołe miasteczko, ale nam też coś od życia skapnęło bo wejście do Luwru w dniu wczorajszym było gratis i dosłownie w ostatniej chwili (bo nas wpuszczono jako ostatnich) zobaczyliśmy Mona Lizę i parę innych dzieł sztuki...
A na koniec zapoznaliśmy sie z panem policjantem, ponieważ mój syn musiał koniecznie wiedzieć, dlaczego policja jeździ na rowerach, bo w PL przecież mają samochody. Pan policjant nam wszystko wytłumaczył i nawet zrobił z Olim zdjęcie i co się wieczorem okazało, gdy oglądaliśmy te zdjęcia???
... że to był Niemiecki Policjant ma napis "Polizei" ale pięknie mówił po francusku, co bardzo podniosło mnie na duchu, bo skoro taki Niemiec może, to ja też
sobota, 2 sierpnia 2014
początek
To mój pierwszy w życiu BLOG :) Jeśli ktoś,kiedyś uzna, że wartościowy, niech podziękuje tym oto osobom: Ewa Cierpikowska, Patryk Wawrzyński, Zosia Sanejko, Ewelina Tomalak i Ewa Skupiewska, bo zwyczajnie namówili mnie na takie zagospodarowanie wolnego czasu :)
Otóż 25 lipca przyleciałam (być może na stałe) do Francji (Persan- Val de L'Oise), żeby ratować rodzinę. Bez języka, pozostawiając wszystkich przyjaciół i dobrą posadę dyrektora przedszkola, by mój syn i mój mąż mogli być razem. Nie żebym jakoś wcześniej sprzeciwiała się temu, ale to było bardzo skomplikowane. W kwietniu nacisnęłam męża, że musi uregulować swój status we Francji, gdzie przebywa od 3 lat (a mamy 4-letnie dziecko). Tym sposobem on uzyskał awans i zatrudnienie na warunkach francuskich, a ja podjęłam decyzję, że się przeprowadzamy...
Zostawiliśmy piękne, wyremontowane, wymarzone mieszkanie na warszawskim Bemowie, z pralką, zmywarką, lodówką i balkonem, by zamieszkać w mieszkanku bez tych wygód 35 km od Paryża.
Pierwsze 8 dni opisałam na facebooku - właściwie tylko po to, by nie odpowiadać na kilkanaście maili dziennie pytających, co tam u nas słychać :) Poszłam na łatwiznę i tam własnie pojawił się pomysł tego bloga :)
Pierwsze dni to właściwie monotematyczne zajęcia: ręczne pranie(choć dziś po raz pierwszy korzystałam z miejskiej pralni), karmienie kaczek, łabędzi i raz nutrii, obserwacje biologiczne, 30-minutowe spacery po zakupy i obserwacje świata małego miasteczka we Francji.
O, przepraszam, jeszcze wielka przygoda: bez ubezpieczenia i bez języka musiałam poradzić sobie u francuskiego dentysty z bólem zęba. Oboje łamaną angielszczyzną dogadaliśmy się na tyle, że został rozwiercony prawidłowy ząb, zrozumiałam, jak brać leki i że to ostre zapalenie bakteryjne.
Zapraszam wszystkich chętnych do czytania i dzielenia się opiniami.
Otóż 25 lipca przyleciałam (być może na stałe) do Francji (Persan- Val de L'Oise), żeby ratować rodzinę. Bez języka, pozostawiając wszystkich przyjaciół i dobrą posadę dyrektora przedszkola, by mój syn i mój mąż mogli być razem. Nie żebym jakoś wcześniej sprzeciwiała się temu, ale to było bardzo skomplikowane. W kwietniu nacisnęłam męża, że musi uregulować swój status we Francji, gdzie przebywa od 3 lat (a mamy 4-letnie dziecko). Tym sposobem on uzyskał awans i zatrudnienie na warunkach francuskich, a ja podjęłam decyzję, że się przeprowadzamy...
Zostawiliśmy piękne, wyremontowane, wymarzone mieszkanie na warszawskim Bemowie, z pralką, zmywarką, lodówką i balkonem, by zamieszkać w mieszkanku bez tych wygód 35 km od Paryża.
Pierwsze 8 dni opisałam na facebooku - właściwie tylko po to, by nie odpowiadać na kilkanaście maili dziennie pytających, co tam u nas słychać :) Poszłam na łatwiznę i tam własnie pojawił się pomysł tego bloga :)
Pierwsze dni to właściwie monotematyczne zajęcia: ręczne pranie(choć dziś po raz pierwszy korzystałam z miejskiej pralni), karmienie kaczek, łabędzi i raz nutrii, obserwacje biologiczne, 30-minutowe spacery po zakupy i obserwacje świata małego miasteczka we Francji.
O, przepraszam, jeszcze wielka przygoda: bez ubezpieczenia i bez języka musiałam poradzić sobie u francuskiego dentysty z bólem zęba. Oboje łamaną angielszczyzną dogadaliśmy się na tyle, że został rozwiercony prawidłowy ząb, zrozumiałam, jak brać leki i że to ostre zapalenie bakteryjne.
Zapraszam wszystkich chętnych do czytania i dzielenia się opiniami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)